Jeden gram radu od Marii Skłodowskiej-Curie – rozmowa z dr Teresą Kaczorowską w Olsztynie

Jeden gram radu od Marii Skłodowskiej-Curie – rozmowa z dr Teresą Kaczorowską w Olsztynie

Jeden gram radu od Marii Skłodowskiej-Curie – rozmowa z dr Teresą Kaczorowską, biografką uczonej, autorką książki „Córka mazowieckich równin czyli Maria Skłodowska-Curie z Mazowsza”

Urszula Witkowska: O Marii Skłodowskiej-Curie napisano sporo. A jednak Pani książka wyróżnia się pod wieloma względami. Przede wszystkim, choć ukazuje możliwie pełen obraz życia uczonej, to jednak zwraca szczególną uwagę na przybliżenie jej mazowieckich korzeni.

Teresa Kaczorowska: Owszem, moja książka ukierunkowana jest na ukazanie silnego związku Marii z Mazowszem oraz z ojczyzną znad Wisły. To zabieg celowy, gdyż Maria Skłodowska-Curie funkcjonuje w świecie nie jako Polka, ale Francuzka. Jako Maria Curie, a nie Maria Skłodowska, czy Maria Skłodowska-Curie. A przecież przez całe życie czuła się przede wszystkim Polką, pierwszą ojczyznę zawsze nosiła w sercu, wiele dla niej uczyniła, a w ostatnich latach życia rozważała nawet czy nie wrócić nad Wisłę. Rzeczywiście, jest to pierwsza publikacja na ten temat, chociaż różnorodnych dzieł o słynnej Uczonej powstało już wiele.

U.W.: Pisze Pani o Marii „córka mazowieckich równin”…
T.K.: Tak nazwała ją jej młodsza córka, Ewa Curie. Maria miała zawsze sentyment do rodzinnej Warszawy i równin Mazowsza, które ją wydało na świat i ukształtowało w trudnych czasach, bo w okresie niewoli rosyjskiej.

U.W.: Zgłębić życie dwukrotnej laureatki Nagrody Nobla, to trudne zadanie. Skąd inspiracja i siła do przedsięwzięcia, które od autora wymaga nie lada wysiłku, skrupulatności i przede wszystkim zaangażowania? Zwłaszcza, że czytając Pani książkę, ma się wrażenie bardzo intymnej obecności jej bohaterki. Z ogromnym wyczuciem opisuje Pani jej losy i ukazuje czytelnikowi Marię Skłodowską-Curie, jakiej nikt nie znał, bliskiej, ciepłej, ludzkiej i pełnej miłości.

T.K.: Ta wielka Polka fascynowała mnie od dziecka – swoim geniuszem, silną osobowością, sławą, patriotyzmem. Dużo o niej czytałam i podejrzewam, że podobnie jak wiele innych kobiet na całym świecie, widziałam w legendarnej i najsłynniejszej na globie ziemskim kobiecie, ucieleśnienie swoich marzeń i aspiracji zawodowych. Zawsze chciałam o niej napisać, zwłaszcza, że często spotykam jej portrety i pomniki na swoich międzynarodowych szlakach. Udało mi się to dopiero w 2007 roku, kiedy na 140. rocznicę urodzin jedynej do dziś podwójnej Noblistki ukazało się pierwsze wydanie „Córki mazowieckich równin…”. Publikacja okazała się potrzebną, poczytną i poszukiwaną, stąd jej drugie wydanie w 2011 roku, w stulecie otrzymania drugiej Nagrody Nobla w dziedzinie chemii i ogłoszenia Roku Marii Skłodowskiej-Curie przez Polskę, Francję, UNESCO.

U.W.: Właśnie, bo książka, którą trzymam w dłoniach to już drugie wydanie. Czym różni się ono od tego z 2007 roku?

T.K.: Obie edycja niewiele się od siebie różnią, a jednak można doszukać się kilku nowych elementów. Książka została po prostu poprawiona i uzupełniona o dodatkowe ślady Noblistki na Mazowszu, które udało mi się znaleźć, a także o nowe zdarzenia. Od czasu ukazania się pierwszego wydania został bowiem uratowany od ruiny historyczny dworek szlachecki w Szczukach, gdzie młoda Mania Skłodowska spędziła ważny, trzy i pół letni okres swojego życia (1886-1889). Była w Szczukach guwernantką w dworze szlacheckim rodziny Żórawskich, wysyłała z tej wsi do Paryża każdego miesiąca po kilkadziesiąt zarobionych rubli dla studiującej medycynę siostry Broni, ponadto prowadziła tajne nauczanie wiejskich dzieci, przygotowywała się na studia w Sorbonie i… nieszczęśliwie się zakochała. Zarząd Stadniny Koni Krasne, do której wciąż – jak niegdyś – należy majątek w Szczukach, wykonał w roku 2008 duży remont historycznego dworku. Obecnie wygląda on już lepiej, został trwale zabezpieczony przed dalszym popadaniem w ruinę. Ma nowy dach, częściowo nową elewację oraz dwie tablice poświęcone obojgu wielkim uczonym, niegdyś w sobie tutaj zakochanym: prof. Marii Skłodowskiej-Curie oraz prof. Kazimierzowi Żorawskiemu. Obecnie dwór wraz z całym siedliskiem: parkiem, spichrzem, w sumie półtora hektara ziemi – został wystawiony na sprzedaż. Niestety, do tej pory obiekt nie znalazł ani nabywcy, ani nie doczekał się zainteresowania władz lokalnych i państwowych. I wciąż nie ma kto pomóc go do końca odrestaurować, aby urządzić w Szczukach odkrywczyni Radu i Polonu i jednej z najbardziej fascynujących kobiet świata – chociażby skromną Izbę Pamięci.

U.W.: Skoro już zaczęłyśmy rozmowę na temat tych szczególnych miejsc, warto opowiedzieć o fotografiach, które wzbogacają książkę … Jakie są historie ich historie? Jak znalazły się w Pani posiadaniu, czy wiążą się z nimi jakieś wyjątkowe wspomnienia?

T.K.: Zawarte w książce zdjęcia pochodzą głównie z Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie, które mieści się w kamienicy na warszawskiej Starówce, przy ulicy Freta 16, gdzie Maria Salomea Skłodowska przyszła na świat 7 listopada 1867 roku. Część cennej ikonografii do tej publikacji zaczerpnęłam też z Muzeum Szlachty Mazowieckiej w Ciechanowie, Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Warszawie oraz ze Stadniny Koni w Krasnem. Część fotografii wykonałam samodzielnie, podczas poznawania miejsc i traktów Noblistki, w Polsce i Francji. Chyba najbardziej wzruszyłam się kiedy fotografowałam pomnik Marii i Piotra w Paryżu, przy Instytucie Radowym. Stoi on w ogrodzie, który zakładała prof. Maria Skłodowska-Curie. Była akurat złota jesień, miałam wrażenie, że słynna para uczonych podziwia z zachwytem jej kolory… Jeden z barwnych paryskich liści jesieni zatrzymał się wtedy na piersi Marii…

U.W.: Maria i Piotr to niewątpliwie jedna z najsłynniejszych par, jeśli nie najsłynniejsza w świecie nauki. A miłość i rodzina w życiu uczonej zajmowały ważne miejsce.

T.K.: Zdecydowanie tak. Maria Skłodowska od młodości miała niezwykle wrażliwą naturę. Nie miała jednak szczęścia w miłości. Pierwsze uczucie do najstarszego syna pracodawców, studenta nauk matematycznych i fizycznych Uniwersytetu Warszawskiego, Kazimierza Żórawskiego, choć z wzajemnością, zostało przez rodziców ukochanego stanowczo odrzucone. Jego ojciec, Juliusz Żórawski, oświadczył, że Kazimierz nigdy nie otrzyma zgody na poślubienie guwernantki; zaś matka zagroziła, że zostanie wydziedziczony. Oboje marzyli dla syna o bogatej pannie. Kazimierz nie umiał się im przeciwstawić, choć naprawdę pragnął poślubić Marię. Sprawiło to zakochanej guwernantce wielki zawód. Długo nie mogła poradzić sobie ani z uczuciem do Kazimierza, ani z pozycją odrzuconej, co odzwierciedlają jej listy pisane w Szczukach. Po powrocie do Warszawy, latem 1889, Maria miała jeszcze nadzieję, że Kazimierz Żorawski ją poślubi. Nadzieja ta rozwiała się dwa lata później, kiedy wrzesień 1891 postanowiła spędzić w Zakopanem, spotkać się tam z nim i podjąć ostateczną decyzję. Kazimierz Żorawski – świeżo upieczony doktor Uniwersytetu w Lipsku (później został znanym prof. matematyki) – dojechał do willi w Zakopanem, ale Mania okazała dużo dumy i zerwała z nim na zawsze, słowami: „Jeśli nie potrafisz znaleźć wyjścia z tej sytuacji, to nie sądzę, żebym ja miała cię tego uczyć”. W sumie Kazimierz kosztował młodą Marię ponad cztery lata bolesnych przeżyć. Po definitywnym rozstaniu z nim postanowiła oddać się nauce, i w październiku 1891 roku wyjechała na studia do Paryża.W 1893 roku zdobyła na Sorbonie licencjat z fizyki (zajmując I miejsce), a rok później z matematyki (II miejsce). Nad Sekwaną poznała Piotra Curie, którego pokochała i mogła z nim poświęcić się nauce. Najsławniejsza Polka i po raz drugi nie miała jednak szczęścia w miłości. Po 11 latach małżeństwa Piotr Curie zginął tragicznie, deszczowego 19 kwietnia 1906 roku, pod kołami dwukonnego wozu, podczas przechodzenia w Paryżu na drugą stronę jezdni. Pozostała już do końca samotna, bo zawiodła się też na trzeciej miłości życia – Paulo Langevinie. Był on profesorem Sorbony, przyjacielem jej męża, ale żonatym. Francja nie pozwoliła im na miłość. Noblistkę, już podwójną, wypędzano wtedy z Francji jako nieproszoną emigrantkę, wybijano okna w jej mieszkaniu, a nawet straszono śmiercią. Maria zapłaciła za tę nagonkę silną depresją, musiała ukrywać się nawet w szpitalach pod innym nazwiskiem. Ale wygrała i tę batalię. Dziś spoczywa jako najsłynniejsza kobieta Francji w paryskim Panteonie.

U.W.: Podobno Maria długo po śmierci męża pisała do niego listy wierząc, że są ze sobą w kontakcie.

T.K.: Marię i Piotra połączyła nie tylko miłość, ale i pasja nauki. Byli sobie bardzo bliscy. Stanowili wyjątkowy zespół naukowy, dlatego osiągnęli razem przełomowe sukcesy naukowe. W 1898 roku odkryli Rad i Polon, w 1903 roku otrzymali Nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki za odkrycie zjawiska promieniotwórczości. Po tragicznej śmierci Piotra, zdruzgotana ciosem Maria stała się „nieuleczalnie i żałośnie samotnym człowiekiem”. Miała 39 lat. Odrzuciła propozycję stałej pensji dla niej i sierot po Piotrze, odpowiadając rządowi Francji, że jest jeszcze dość młoda i sama zarobi na siebie i dzieci. Przez rok prowadziła w laboratorium, w swoim beżowym notesie, osobisty pamiętnik, w którym zapisywała najskrytsze emocje, tak różne od niewzruszonego wyrazu jej twarzy. Zwracała się do Piotra jakby wciąż był przy niej obecny. Pogrążona w rozdzierającym smutku Profesor zwracała się do Piotra z pytaniami i przyrzeczeniami, wyznawała mu miłość, przemawiała do niego… Te niezwykle wzruszające listy do męża pomogły jej na pewno przetrwać tragedię.

U.W.: Tragiczny koniec jej szczęścia małżeńskiego odbił się z pewnością na relacjach z dziećmi… Również w biografii Skłodowskiej-Curie autorstwa jej córki można się doszukać i głębokiej więzi i (paradoksalnie) sporego dystansu między matką a córkami.
T.K.: Po tragicznej śmierci Piotra Curie, Maria znalazła się z dwiema córeczkami: dziewięcioletnią Ireną i dwuletnią Ewą w bardzo trudnej sytuacji. Poradziła sobie jednak z ich wychowaniem, dbała o ich rozwój umysłowy i fizyczny, nawet o znajomość języka polskiego. Obydwie córki odniosły życiowe sukcesy. Irène Joliot-Curie została wybitną uczoną, fizykochemiczką, otrzymała w 1935 roku wraz z mężem (Jean Frédéric Joliot) Nagrodę Nobla z chemii, za odkrycie sztucznej promieniotwórczości. Z kolei Ève Curie Labouisse była sławną pisarką, dziennikarką, pianistką, politykiem, działaczką UNICEF-u.

U.W.: Wiele musiała udźwignąć na swoich barkach…

T.K.: Tak, po śmierci męża musiała pogodzić obowiązki matki, wychowawcy i pedagoga z pracą naukową. Przejęła po Piotrze katedrę fizyki na Sorbonie i prowadziła wykłady (jako pierwsza kobieta na uniwersytetach w Europie), kontynuowała badania naukowe, publikowała swoje prace, sporo podróżowała, bo zapraszał ją cały świat nauki – na konferencje, zjazdy naukowe, wykłady, uroczystości uniwersyteckie – Maria odwiedziła w ten sposób Brazylię, Włochy, Holandię, Anglię, Hiszpanię, Czechosłowację, Belgię. Wyjeżdżała często z córkami, w tym do Stanów Zjednoczonych, gdzie zdobyła serca milionów Amerykanów. W tym nawale obowiązków Noblistka przyjęła także inny zaszczytny mandat. Rada Ligi Narodów w Genewie – pierwsza na świecie międzynarodowa organizacja pokojowa, utworzona w 1920 roku z inicjatywy prezydenta USA T.W Wilsona, jako część traktatu wersalskiego; istniała do wybuchu II wojny światowej, w 1946 roku jej agendy i majątek przejęła ONZ – 15 maja 1922 roku, mianowała Marię Skłodowską-Curie, jako jedną z 12 wybitnych osobistości świata na członka Międzynarodowej Komisji Współpracy Intelektualnej.

U.W.: A jak się przedstawiała jej współpraca z Polską?

T.K.: Noblistka wspierała rozwój nauki nad Wisłą swoim autorytetem, funduszami, kształciła kadrę, przysyłała nad Wisłę swoich uczniów. To jej zawdzięczamy otwartą w 1913 roku w Warszawie Pracownię Radiologiczną, którą zdalnie kierowała oraz Instytut Radowy im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie, z 1934 roku, któremu podarowała jeden gram drogocennego radu. Przywiozła go z Ameryki, kosztował około 100 tysięcy dolarów i uleczył tysiące, może do dziś miliony istnień ludzkich. Wszystko to sprawiało, że Maria była bardzo zajęta, sławna, co z pewnością budziło u córek dumę z matki, ale i respekt.Z moich badań wynika jednak, że Uczona dzielnie dźwigała ciężar samotnej matki. Stworzyła dla córek, z kilkoma profesorami Sorbony, nawet bezstresową szkołę, uważając, że szkoła publiczna jest „barbarzyńska” i niszczy zdolności. Wyprzedzała w wychowaniu dzieci swoje czasy, podkreślając znaczenie silnego ciała, dobrego wykształcenia, nieograniczonego postrzegania świata. W wolnych chwilach sama jeździła z nimi na rowerze, wędrowała po górach, pływała, uprawiała ogród, szyła, gotowała. Starała się pomagać w rozwoju ich talentów: podczas dłuższych rozstań wysyłała uzdolnionej Irenie do rozwiązania zadania matematyczne (podobnie jak czynił to jej ojciec), zaś Ewie wykosztowała się od razu na drogi mahoniowy fortepian, kiedy Ignacy Jan Paderewski potwierdził „wyjątkowe zdolności” muzyczne młodszej córki. Z braku czasu, nie mogąc na dłużej opuszczać miasta, powierzała je nieraz podczas wakacji siostrze Helenie – wyjeżdżały z nią i polskimi kuzynkami, rówieśnicami, nad atlantyckie plaże. Do końca trzymała w szufladzie listy od nich, które przewiązane wstążką zostały znalezione po jej śmierci. Świadczy to nie tylko o miłości do córek, a także o jej czułości, wrażliwości, pomimo pokazywania kamiennej twarzy …

U.W.: Pisze Pani w swojej książce o uczonej w sposób niezwykle subtelny, taki, w jaki opisuje się kogoś bliskiego i ważnego. Jaka jest Pani „prywatna” Maria Skłodowskia-Curie?

T.K.: Przede wszystkim genialna i utalentowana, zarówno w dziedzinie nauk humanistycznych, jak ścisłych. Czytać umiała już w wieku czterech lat, słynęła z fenomenalnej pamięci, do końca życia recytowała tysiące wierszy w różnych językach.
A przy tym była ambitna, niezwykle pracowita i konsekwentna w dążeniu i osiąganiu celu. Pisząc o niej książkę byłam też wzruszona jej patriotyzmem. Kochała niezwykle swoją ojczyznę, czuła się zawsze Polką i wiele dla Polski uczyniła. W młodości chciała zostać nauczycielką i kształcić młode pokolenie Polaków, aby poprzez edukację pomóc w wyzwoleniu kraju z niewoli. A przy tym wszystkim Maria była prawdziwą kobietą – pragnęła kochać i być kochana, była doskonałą żoną i matką. Bardzo też kochała rodzinę z Polski – po śmierci rodziców utrzymywała z bratem i siostrami niebywale bliski kontakt do końca życia, gdyż stosunki rodzinne uważała za najważniejsze.

(Rozmowa na http://antologiakwartalnik.wordpress.com/2011/10/19)