Kształtowanie Się Poetyckiej Wrażliwości Słynnej Córki Mazowieckich Równin, Marii Skłodowskiej-Curi

Kształtowanie Się Poetyckiej Wrażliwości Słynnej Córki Mazowieckich Równin, Marii Skłodowskiej-Curi

dr Teresa Kaczorowska

Na warszawskiej Starówce, przy ulicy Freta 16, mieści się jedyne w Polsce Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie oraz siedziba Polskiego Towarzystwa Chemicznego, które się nim opiekuje. W domu tym, 7 listopada 1867 roku, w nie istniejącej już oficynie, gdzie mieszkała nauczycielska rodzina Skłodowskich, przyszło na świat piąte i ostatnie ich dziecko: po Zosi (1862), Józefie (1863), Broni (1865) i Heli (1866). Najmłodszej nadano imię Maria Salomea .

Jej matka, Bronisława z Boguskich Skłodowska, jak na ówczesne czasy starannie wykształcona i samodzielna, była właścicielką i dyrektorką najlepszej w Warszawie prywatnej szkoły ogólnokształcącej dla dziewcząt. Pensja ta mieściła się w tej samej kamienicy przy Freta 16, stąd Bronisława Skłodowska z mężem i dziećmi zajmowała w niej mieszkanie służbowe .

Ojciec Marii, Władysław Skłodowski (1832-1902), był również nauczycielem, absolwentem Uniwersytetu w Petersburgu, nauczał fizyki oraz matematyki w szkołach rządowych i prywatnych w Warszawie. Poszedł w ślady swojego ojca – Józefa Skłodowskiego, też, pedagoga, absolwenta Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Warszawskiego, powstańca listopadowego, który schwytany przez Rosjan musiał przemaszerować na boso 225 kilometrów do obozu jenieckiego, tracąc na wadze prawie dwadzieścia kilogramów.

Z niewoli udało mu się zbiec, ale broczące krwią, opuchnięte stopy dokuczały mu potem przez całe życie. Zresztą obydwa polskie powstania narodowe, listopadowe i styczniowe, dotknęły Skłodowskich. Dlatego w rodzinie żywo wspominano krewnych, którzy albo zginęli, albo po udziale w powstaniach potracili majątki, albo zostali deportowani na Syberię.

Dziadek przyszłej Noblistki, Józef Skłodowski, swoją karierę pedagogiczną zaczynał na mniej represyjnych, niż stolica, terenach ziem polskich okupowanych przez zaborców – najpierw w Białej Podlaskiej, potem pracował kolejno: na warszawskim Muranowie, w Kielcach, Łomży, Łukowie, Siedlcach, a przez ostatnie dwanaście lat nauczał fizyki i chemii w gimnazjum w Lublinie, piastując tam jednocześnie funkcję dyrektora.

Był on pedagogiem wybitnym. Zorganizował w tej szkole znakomitą bibliotekę (jedną z większych w Królestwie Polskim), pracownie doświadczalne, opiekował się muzeum historii naturalnej, miał też wpływ na ostateczny kształt i realizację budowy nowego gmachu szkoły oraz pensjonatu. Obecnie mieści się w nim, przy ul. Narutowicza w Lublinie, Wydział Pedagogiki i Psychologii lubelskiego Uniwersytetu, który powstał w 1944 roku i przyjął imię sławnej wnuczki Józefa Skłodowskiego. Wśród jego wychowanków był m.in. Aleksander Głowacki (Bolesław Prus), który wspomina:

W tymże gmachu miałem honor zawrzeć znajomość ze śp. Dyrektorem Skłodowskim, dziadem p. Curie-Skłodowskiej. Staruszek gęsto sadzał mnie do kozy, chociaż trudno wymienić pedagoga, któryby w sposób równie poufały nie traktował mojej godności osobistej .

Korzenie rodziny Marii były nie tylko inteligenckie, ale również szlacheckie, i to z Mazowsza. O swoim pochodzeniu uczona wspomina w swojej jedynej krótkiej Autobiografii, napisanej na prośbę amerykańskich przyjaciół podczas jej pobytu w Stanach Zjednoczonych w 1921 roku, dzięki czemu zdobyła trochę funduszy na badania naukowe.

Rodzice pochodzą z drobnej szlachty (… ). Mój dziad ze strony ojca opuścił rolę i poświęcił się zawodowi pedagogicznemu, który wykonywał przeważnie na prowincji, ostatnio na stanowisku dyrektora gimnazjum w Lublinie – wyznała .

W swoim krótkim życiorysie Maria, która przez całe życie unikała zwierzeń i gwaru sławy, nie podała, skąd wywodzą się Skłodowscy. Wspomina o tym jej jedyny brat Józef. Otóż kolebką rodziny Skłodowskich jest staromazowiecka wieś Skłody, w parafii Zaręby Kościelne, w powiecie Ostrów Mazowiecka. Wieś była duża, składała się z trzech części: Skłody Piotrowice, Skłody Średnie oraz Skłody Stachy, od wieków w posiadaniu rodziny Skłodowskich, różnych przydomków, ale jednego herbu Dołęga.

Ojciec Marii, Władysław Skłodowski, pamiętał jeszcze dwór rodzinny i cały okólnik w Skłodach Piotrowice, stojący prostopadle do rzeki Brok. Widział go także jej brat Józef Skłodowski, po wyparciu bolszewików jesienią 1920 roku, jako już niezamieszkały i „czarny od starości”. Z tego majątku dziad Józef Skłodowski wyrósł na inteligenta, opuszczając jako pierwszy familijną rolę.

Z Mazowsza pochodzili również Boguscy, rodzina matki Marii Skłodowskiej. Boguscy, herbu Topór, wywodzili się z Boguszyc, niedaleko Łomży, w gminie i parafii Szczepankowskiej. Dziadek ze strony matki przyszłej noblistki, Feliks Boguski, był zarządcą ziemskim, m.in. w Repkach pod Sokołowem i Korytnicy. Jego żona Maria, pochodziła z Zaruskich, również niezamożnej szlachty. Matka Marii – Bronisława Boguska, była jednym z sześciorga ich dzieci. Ukończyła w Warszawie pensję dla dziewcząt pani Kurhanowiczowej przy ul. Freta 16 (podobnie jak dwie jej siostry), mniej kontrolowaną przez Rosjan, gdyż urzędnicy carscy nie obawiali się, że kobiety kiedykolwiek odegrają większą rolę w życiu publicznym czy polityce.

Po jej ukończeniu Bronisława Boguska poświęciła się zawodowi pedagogicznemu. Dzięki talentowi oraz zdolnościom akademickim, wspinała się po kolejnych szczeblach kariery zawodowej – od nauczycielki, przez tzw. ochmistrzynię, aż do właścicielki i dyrektorki szkoły. W 1859 roku, na rok przed ślubem z Władysławem Skłodowskim, ówczesnym nauczycielem tej szkoły, Kurhanowiczowa odstąpiła jej pensję. Bronisława Boguska, zaledwie w wieku dwudziestu czterech lat, została więc samodzielną właścicielką oraz przełożoną pensji dla dziewcząt w Warszawie, dysponując stałym źródłem dochodu i przestronnym mieszkaniem .

Po ślubie wzięła na siebie dodatkowy ciężar wspierania finansowego męża, który przez carskie represje został pozbawiony możliwości rozwoju zawodowego i pozostawał raczej w skromnej sytuacji materialnej. W ciągu kolejnych sześciu lat urodziła też pięcioro dzieci. Zwierzała się w tym czasie swojej przyjaciółce:

Muszę przyznać, że teraz, kiedy widzę jak trudne jest życie kobiety, nie miałabym nic przeciwko temu, aby ponownie zostać panną Boguską .

Jej najmłodsza córka Maria wspomina matkę w swojej krótkiej Autobiografii:

Matka była osobą niezwykłą. Obok wybitnej inteligencji miała wielkie serce i niezłomne poczucie obowiązku. Mimo nieskończonej wyrozumiałości i dobroci posiadała ona w rodzinie wysoki autorytet moralny. Była bardzo pobożna (oboje rodzice byli katolikami), ale zarazem tolerancyjna (…) Jej wpływ na mnie był ogromny, ponieważ naturalna miłość do matki łączyła się z namiętnym podziwem .

W 1868 roku mąż Bronisławy z Boguskich – Władysław Skłodowski, ojciec wówczas rocznej Mani, jak nazywano w domu najmłodszą Marię, awansował na wicedyrektora II Gimnazjum Rządowego w Warszawie przy ulicy Nowolipki, gdzie przydzielono mu też mieszkanie służbowe. Przesłoniło to karierę jego żony. Rodzina przeniosła się z centrum Warszawy na jej zachodnie obrzeża, z ulicy Freta na Nowolipki.

Bronisława Skłodowska jeszcze tylko przez krótki okres czasu zdołała docierać do swojej pensji przy ulicy Freta – duże odległości, oddalenie od swoich dzieci oraz nadmiar obowiązków nadwerężyły jej zdrowie. Odstąpiła szkołę paniom Budzyńskiej i Winnickiej, zrezygnowała z pracy zawodowej, poświęcając się wychowaniu oraz edukacji dorastających dzieci. Skłodowscy mieszkali w gmachu gimnazjum przy Nowolipkach przez pięć lat.

Ich syn, Józef, podkreśla w swoich wspomnieniach poświęcenie, cierpliwość i wyrozumiałość matki dla żywo usposobionej piątki dzieci. Aby zaoszczędzić kilka rubli nauczyła się nawet zawodu szewca i na specjalnej ławce szyła buty dla swoich latorośli. Mania wyniosła więc pracowitość z domu rodzinnego, podobnie jak atmosferę kształcenia i szkoły, którą nasiąkała od najmłodszych lat, wychowując się wśród rozmów o nauce, pojęć z zakresu nauk matematyczno-przyrodniczych, a nawet przyrządów ojca do nauczania fizyki. A że była dzieckiem nieprzeciętnie zdolnym, obdarzonym niezwykłą pamięcią – już w wieku czterech lat nauczyła się czytać i od wczesnego dzieciństwa zaczęła pochłaniać książki.

W 1871 roku matka Marii miała już objawy gruźlicy. Od tamtej pory czteroletnia Mania już nigdy – ze względu na ostrożność – nie doświadczyła matczynego pocałunku ani pieszczot. Matka miała własny zestaw talerzy, osobne przybory kuchenne, zaczęła się trzymać od swoich dzieci w pewnej odległości. Coraz częściej opuszczała też dom i wyjeżdżała na długie zagraniczne kuracje, m.in. w Alpach, czy w Nicei.

Opieka nad gromadką dzieci spadła więc z konieczności na Władysława Skłodowskiego. Mania zapamiętała ojca, jak nosił w tym czasie czarny, sfatygowany płaszcz i starał się, aby każdy dzień owocował edukacją jego gromadki. Nawet najzwyklejsza rozmowa musiała zawierać jakieś naukowe albo moralne przesłanie, spacer po okolicy wyjaśniać pewne zjawiska fizyki, a zachód słońca był pretekstem do wykładu na temat ruchu ciał niebieskich. Dzieci uczyły się ze swoich katechizmów, co niedziela uczęszczały do kościoła, a do wieczornej modlitwy dodawały codziennie: „Boże, przywróć zdrowie naszej mamie”.

Ojciec wpajał też dzieciom – a wszystkie były bystre i wyróżniały się w nauce – miłość do ojczyzny oraz nienawiść do carskiej Rosji. Stąd Mania z koleżanką w drodze do szkoły zatrzymywały się często niedaleko Placu Saskiego, pod obeliskiem ufundowanym przez cara dla uczczenia polskich przeciwników powstania listopadowego, z inskrypcją: „Za wierność swojemu monarsze”, i starając się dobrze celować opluwały ten znienawidzony napis. A gdy car Aleksander II zginął w Sankt Petersburgu w zamachu bombowym, odtańczyły w klasie taniec radości…

Władysław Skłodowski, którego Mania uwielbiała, prowadził jako podinspektor podwójne życie. Na potajemnych wykładach wpajał swoim uczniom polskość i patriotyzm, uczył dziedzictwa narodu. Został jednak zdemaskowany, zwolniono go z intratnego stanowiska i odebrano mieszkanie służbowe w budynku gimnazjum na Nowolipkach. Stało się to akurat wtedy, gdy Bronisława Skłodowska, z tęsknoty za rodziną, postanowiła powrócić z zagranicznej kuracji. Sześcioletnia Mania ledwo rozpoznała wówczas wyniszczoną przez chorobę matkę, zanoszącą się suchym kaszlem. Tej niedzieli klęczała w kościele i gorąco się modląc powiedziała Bogu, że chce oddać swoje życie za zdrowie mamy…

Po utracie mieszkania na Nowolipkach, Skłodowscy wynajęli w pobliżu, u zbiegu Karmelickiej i Nowolipek, dom i otworzyli prywatną szkołę z internatem dla chłopców. W domu zabrakło już rodzinnej atmosfery i prywatności. Mania sypiała na kozetce w jadalni, wstawała codziennie o szóstej rano, aby podać śniadanie dla zakwaterowanych. W dzień i w nocy słyszała suchy kaszel matki… Ponadto w Warszawie zaczęła się szerzyć epidemia tyfusu, umierały tysiące ludzi. W styczniu 1874 roku jeden z uczniów na ich stancji zaraził tą straszną chorobą jej obydwie siostry, Bronię i Zosię. Mania przeżywała więc nie tylko ciężki stan matki, ale i ich cierpienia, kiedy siostry trzęsły się w gorączce w jednym z pokoi. Bronka wyzdrowiała po dwunastu dniach, ale Zosia, najstarsza, umarła …

Pierwsze życiowe nieszczęścia

Mania miała wtedy dziewięć lat. Chorą, choć po kilku zagranicznych kuracjach matkę, cios ten dobił ostatecznie. Pierworodną córkę Zosię, która towarzyszyła jej niczym pielęgniarka przez cały rok podczas ostatniego leczniczego pobytu w Nicei, Bronisława Skłodowska mogła pożegnać tylko z okna. Dwa lata później, 9 maja 1878 roku, zmarła i ona… Z tego samego domu rodzina odprowadziła ją na Powązki. Bronisława z Boguskich Skłodowska miała niespełna 43 lata. Mania, do tej pory bardzo wierząca, podczas najbliższej niedzielnej mszy świętej przysięgła, że już nie wierzy w dobroć Boga…

Bolesne przeżycia spowodowały u Marii „głęboką depresję”, jak to określała, i był to zalążek syndromu, który będzie się pojawiać w całym jej dalszym życiu. Musiały minąć miesiące, zanim Mania przestała chować się po kątach i płakać. Po śmierci matki i siostry jeszcze bardziej zatracała się całymi godzinami w książkach, starając się zabić uczucie osamotnienia, sieroctwa, pustki. Wyznała w Autobiografii:

Przez wiele lat wszyscy odczuwaliśmy ciężar straty tej, która była duszą domowego ogniska. Ogromnie przybity śmiercią żony, ojciec, poświęcił się całkowicie swojej pracy i trosce o nasze wychowanie.

Po śmierci żony Władysław Skłodowski zlikwidował stancję i sprzedał odziedziczony po ojcu majątek Prosienica w powiecie Ostrów Mazowiecka. Smutne mieszkanie przy Karmelickiej zamienił na ładny dom na Lesznie, z balkonami oplecionymi dzikim winem oraz dużym, spokojnym podwórkiem pełnym gołębi. Jako żarliwy patriota polski, musiał jednak w Warszawie kilka razy zmieniać pracę, zanim w 1887 roku przeszedł na emeryturę.

Oprócz pracy pedagogicznej, Władysław Skłodowski śledził cały czas postępy nauk, poszerzał wiedzę, dużo czytał, zasłużył się również w popularyzacji nauki, szczególnie fizyki, matematyki i biologii. Napisał podręcznik Wykład zoologii wydany nakładem władz edukacyjnych Królestwa Polskiego , opracował kilkadziesiąt haseł do Encyklopedii Powszechnej Orgelbranda, publikował liczne artykuły w prasie. Znał też języki obce: francuski, angielski, niemiecki, rosyjski, łacinę i grekę. Przekładał także utwory literackie, m.in. Dickensa, Longfellowa, Turgieniewa, bo mimo specjalizacji w naukach ścisłych, interesował się sztuką i literaturą, pisał nawet poezje.

Z pewnością jego wszechstronna ogromna wiedza, szerokie horyzonty oraz zaangażowanie pedagogiczne wywarły duży wpływ na wychowanie dzieci, pozbawionych już matki. W soboty, od siódmej do dziewiątej wieczorem, miał zwyczaj zwoływać je i zapoznawać z literaturą, poprzez czytanie lub mówienie z pamięci całych fragmentów najważniejszych dzieł poezji i prozy polskiej. Czytał na głos także książki zagraniczne, np. Dawida Copperfielda, tłumacząc od razu tekst na język polski. Dzięki temu poznały one dzieła czołowych pisarzy i poetów, co Maria skomentowała w Autobiografii:

Te wieczory sprawiały nam wielką przyjemność i rozwijały nasze uczucia patriotyczne. Dodała też, że: Ojciec był doskonałym wychowawcą, interesował się bardzo naszą nauką i umiał nią pokierować, ale warunki edukacji były trudne.

Szkolne lata w Warszawie

Mania, mając sześć i pół roku, rozpoczęła naukę w szkole przy ulicy Freta, gdzie już uczęszczały jej siostry. Ale jeszcze na rok przed śmiercią matki, w 1877 roku, rodzice przenieśli ją do III klasy pensji Jadwigi Sikorskiej, przy ulicy Marszałkowskiej. Okazała się tam najlepszą uczennicą, i to ze wszystkich przedmiotów, mimo iż większość koleżanek była od niej starsza o dwa lata. Wspomina jednak, że pogram nauczania był przeciążony narzuconym programem języka rosyjskiego.

Pani Sikorska, polska patriotka, aby zwieść urzędników carskich, prowadziła podwójny plan lekcji. Uczniowie wiedzieli, że zamiast istniejącej w rozkładzie „botaniki” będzie historia Polski, natomiast lekcja języka polskiego – w miejsce „języka niemieckiego”. Wymyślono także specjalny sposób na wypadek pojawienia się w szkole rosyjskich urzędników: zadzwoni dzwonek i zamiast polskich podręczników pojawią się rosyjskie.

Lekcje były często wizytowane przez rosyjskich inspektorów. Marię, jako najlepszą, choć najmłodszą uczennicę w klasie, często wywoływano do tablicy. Jedną z takich sytuacji opisuje jej córka Ewa Curie, w swojej książce o matce. Maria wezwana do odpowiedzi zaimponowała nie tylko opanowaniem pamięciowym materiału, ale także znakomitą znajomością języka rosyjskiego i pięknym akcentem. Dla każdego dziecka byłby to powód do dumy, ale nie dla Mani, dla której bezbłędne wymienienie kolejnych władców Rosji i członków jego rodziny, było przygnębiające. Zaraz potem, przez tę kłamliwą odpowiedź, zalała się łzami… Miała bowiem inne upodobania.

Od dzieciństwa kochałam poezję i chętnie uczyłam się na pamięć długich nieraz utworów lub urywków z dzieł naszych wielkich poetów; do najbardziej ulubionych należeli Mickiewicz, Krasiński i Słowacki. Zainteresowanie poezją rozwinęło się jeszcze bardziej, kiedy opanowałam języki obce; wcześnie bowiem zaczęłam się uczyć francuskiego, niemieckiego i rosyjskiego. Szybko zasmakowałam w literaturze pięknej tych języków. Później uczyłam się angielskiego – poznałam ten język i jego literaturę – zwierzyła się .

Maria podejmowała też samodzielne próby poetyckie – podobnie zresztą jak jej ojciec, jego brat Zdzisław Skłodowski, czy brat Marii – Józef. Wiersz w rodzinie Skłodowskich zastępował często język prywatnej korespondencji. Przykładem jest utwór Marii pt. Rok Pański 1885, jaki zachował się z jej pobytu w Zwoli, niedługo po maturze. Dedykowała go dzieciom Boguskich:

(…)
I przyjechałam do włości wujka Pana Boguskiego
Zgodziwszy się być guwernantką mości
Dobrego Pana i dzieci jego

Mając pod opieką wychowanie dzieci:
Witka, Władka i Bronkę.
Zdobiąc na dworze niewielką ochronkę.
Chodziłam z nimi po łąkach, polach i dolinach
Przypominając sobie moje dziecinne chwile…

Nazbieraliśmy prześliczne polne kwiaty.
By przyozdobić nimi dworskie komnaty.
Piękna okolica, wieś biedna Zwola i choć
lud tu ubogi,
Ale miała piękne i rozległe drogi.

Jedna z nich wiodła do Checheł, Czarnolasu
a druga do Berkowic, przez wygon Rafalikowa
aż do samego miasteczka Gniewoszowa.
Wokół chat wieśniaczych rozległych po bokach
Strumyk piękny, złocisty a zdroje
płyną daleko przez błonie…

A w Grzywaczu na dworskim młynku.
Miele się żytko złociste. Daj Boże
pomieścić zasoby dworzan i chłopów w komorze.
Pan dziedzic Boguski ze szlacheckich stanów
Urządził raz przyjęcie dla sąsiednich panów.

Bawili się na dworze Przezdzieccy, Zawadzcy,
Homiczcy i Lipscy
a także magnaci z dalekiej stolicy.
Bawiono się hucznie na dożynkach Pana,
Powstała panika – gore, gore, gore –
palą się budynki miłościwego Pana.

Rozbawieni panowie i służba dworska –
Przestraszeni rozbiegli się po Zwoli
A budynki z pałacem palą się powoli.
Zbiegli się ludziska ze wsi co było wszystkiego
Aby ratować dobra Pana Boguskiego.

Bo Pan dziedzic był dobry i nie szczędził grosza.
Każdego kogo mógł – obdarzał ze trzosa.
Zrozpaczony dziedzic powiedział do Maryli
– Koniec moich włości.
Udaj się do Warszawy
a ucz się dla dobra ludzkości .

Siostra Marii, Helena Skłodowska-Szalay ubolewała po latach, że zachowały się zaledwie pojedyncze wiersze Marii. A miała cały gruby zeszyt zapełniony jej wierszami – oryginalnymi i tłumaczeniami. Przygotowywała je już z prof. Lorentzem do mającego powstać w stolicy muzeum Marii przy Instytucie Radowym, ale zeszyt zaginął w czasie Powstania Warszawskiego. Z tłumaczeń Mani zapamiętała, że były to utwory poetów francuskich (Coppee, Chenier, Feuillet), rosyjskich (Lermontow, Niekrasow, Puszkin) oraz Heinego przełożone na język polski i francuski. Helena twierdziła, że strata tego zeszytu była największą, jaką poniosła w tej wojnie .

Maria miała fenomenalną pamięć. Jej siostra Hela opowiedziała Ewie Curie jak na jednej z lekcji języka niemieckiego zadano im do opanowania na pamięć długi fragment ballady Schillera. Maria zapomniała nauczyć się go w domu, więc opanowała go bezbłędnie w ciągu dwóch dziesięciominutowych pauz, bo niemiecki był trzecią lekcją z kolei. Heli zajęło to zadanie dobrych kilka godzin…

Pisanie w młodości i zapamiętywanie utworów poetyckich świadczy nie tylko o dużej wrażliwości, ale i o uczuciowości nastoletniej Marii Skłodowskiej. Już w gimnazjum Mania i Hela zakochały się w tym samym lokatorze stancji przy Nowolipkach, niejakim Witoldzie Romockim, który mieszkał u Skłodowskich przez sześć lat i został nawet dopuszczony do uczestniczenia w sobotnich wieczorkach poetyckich. Ta młodzieńcza miłość była często zraszana łzami zazdrości tak obficie, że starsza Hela zamierzała nawet napisać na ten temat powieść pt. Siostry – rywalki .

W latach szkolnych Mania pochłaniała nie tylko książki z literaturą piękną, ale i z nauk ścisłych. Pod koniec roku szkolnego 1879 Władysław Skłodowski, po pierwszym roku nauki na pensji pani Sikorskiej, przeniósł Manię do rosyjskiego III Żeńskiego Gimnazjum Rządowego, przy Krakowskim Przedmieściu 36. Pragnął, aby najmłodsza córka miała prawomocne (czyli rosyjskie) świadectw o edukacji. Poziom tego gimnazjum, przekształconego ze szkoły niemieckiej, był bardzo wysoki, podobnie jak usilne wysiłki Rosjan, aby wyplenić polską tożsamość.

Mania odczuła na własnej skórze. Carscy nauczyciele traktowali polskich uczniów niczym prawdziwych wrogów. Pisała, że czasami czuła się tak wściekła, opuszczona, czy zmuszana do kłamstw, iż niejednokrotnie chciała się na nich „rzucić się z pazurami jak kot”. Swój sprzeciw i bunt próbowała okazać chociaż w inny sposób. Na przykład pewnego dnia, gdy jedna z nauczycielek udzieliła jej reprymendy za wyniosłe zachowanie, mówiąc: „Nie pozwalam ci spoglądać na mnie z góry!”, Mania, wyższa od niej wzrostem, powiedziała z nieukrywana ironią: „Kiedy, niestety, nie mogę inaczej…”.

Ukończyła to gimnazjum 12 czerwca 1883 roku, ze złotym medalem i najwyższymi ocenami ze wszystkich przedmiotów. Miała niecałe szesnaście lat. Jej wspomnienia z lat szkolnych nie pozostały jednak miłe. Wyznała po latach:

Dzieci, wiecznie podejrzewane i szpiegowane, wiedziały o tym, że jedna rozmowa polska albo nieostrożne słowo mogły poważnie zaszkodzić nie tylko im samym, lecz także i rodzicom. We wrogim otoczeniu traciły całą radość życia, a przedwczesne uczucie nieufności i oburzenia przytłaczało jak zmora ich dzieciństwo. Z drugiej zaś strony tak nienormalne warunki rozwoju w stopniu najwyższym podniecały uczucia patriotyczne młodzieży polskiej .

Najpiękniejszy w życiu rok swobody

Niełatwe lata w szkole, wzorową naukę, tłumienie rozpaczy po utracie maki oraz ukrywanie żarliwych uczuć patriotycznych, Mania okupiła załamaniem nerwowym. Po maturze była wyczerpana. Leżała całymi dniami w swoim łóżku, w zaciemnionym pokoju, nie odzywając się do nikogo i niewiele jedząc. Ojciec, zaniepokojony jej stanem, postanowił wysłać ją do krewnych na wsi, aby odzyskała siły i równowagę psychiczną. Dzięki temu Maria przeżyła najszczęśliwszy i najpiękniejszy rok swojego niezwykle pracowitego życia.

Skłodowscy i Boguscy, z których wywodzili się jej rodzice, stanowili część dużej, wielopokoleniowej rodziny. Niektórzy z nich zdołali zachować na wsiach swoje rezydencje i część bogactw, odwiedzali często Skłodowskich w Warszawie, wnosząc serdeczność i podtrzymując więzi oraz rodzinne tradycje. Zabierali nie raz dzieci na sielskie wakacje, w czasie których czekały na nie gonitwy po lesie i wesoły współudział w pracach rolniczych na rozległych polach i łąkach. Skłodowscy wyjeżdżali najczęściej do ich ulubionej Prosienicy, ale także do rodziny Boguskich w Zwoli oraz do rodziny ze strony ojca w Piekoszowie, Skalbmierzu i Zawieprzycach.

Wspólnie wybierano się też w góry, nad morze, na Podole. Odwiedziny krewnych sprzyjały zakorzenieniu Marii w tradycjach rodzinnych i dostarczały jej wielu bogatych przeżyć, które przechowywała w duszy do ostatnich dni życia. Maria wyznała, że po prostu kochała wakacje u krewnych i przyjaciół na prowincji, z przyjemnością poznawała uroki wiejskiego życia, które płynęło spokojnie i „można było zupełnie swobodnie mówić po polsku i śpiewać pieśni patriotyczne nie lękając się więzienia”.
Uważała, że wakacjom tym zawdzięcza przywiązanie do wsi i przyrody. Potwierdza to jej córka Ewa Curie:

Mimo skromnych warunków materialnych ojca, Mania nigdy nie zaznała w dzieciństwie banalnych podmiejskich letnisk, którymi musi się zadowalać tylu mieszkańców Warszawy. Co lato ta mała warszawianka stawała się, a raczej znowu stawała się dzieckiem wsi – i odzywały się w niej najgłębsze instynkty, właściwe jej pochodzeniu (…). Te miejskie dzieci zawsze cudownie spędzały wakacje. Z ich licznej rodziny tylko jedna gałąź osiadła była w mieście, inne pozostały na wsi, więc się każdego lata jeździło do jakichś Skłodowskich, czy jakichś Boguskich – to w tej, to w tamtej okolicy kraju.

I właśnie po uzyskaniu matury w 1883 roku, Maria wyjechała na wieś na cały rok. Ojciec zabrał swoją najmłodszą córkę najpierw do Dzwonkowskich na Wołyniu, do Krasiłowa, a stamtąd do Odessy nad Morzem Czarnym, gdzie zwiedzali razem miasto, jego twierdze i galerie. W drodze powrotnej wstąpili do wsi Kapuściana na Podolu. Potem Mania nabierała sił w Zwoli, u wuja Władysława Boguskiego. Ze Zwoli udała się z bliskimi do Zawieprzyc. I tam chodziła do lasu, zażywała kąpieli, wiosłowała, łowiła siecią ryby. Chętnie też jeździła konno po bujnych łąkach, gdyż stryj Ksawery utrzymywał konie wyścigowe.

Ewa Curie napisała, że matka zaczęła wtedy jeździć konno jak szalona, mimo iż starsze panie były wyraźnie zgorszone jej męskim strojem… Wieczorami zasiadano zwykle na tarasie pod wiekową lipą i słuchano głosów dzikiego ptactwa, plusku wody na młyńskim kole, opowiadano legendy. Maria z ojcem złożyli też kwiaty na grobie dziadka Józefa w Kilianach, odwiedzili w Łęcznej kuzynów Marię i Jakuba Tęczyńskich oraz chorego stryja w Lublinie .

Po zakończeniu wakacji Maria pojechała do wujostwa Wilgosińskich w Piekoszowie, gdzie z ciotką Wandą jeździły do sąsiedniego Rykoszyna, do Kielc, gdzie zobaczyła m.in. budynek gimnazjum, w którym nauczał jej dziadek Józef. Zwiedzały też okolicę.
Zimę, w tym „roku swobody i nic nie robienia”, Mania spędziła u najmłodszego brata ojca w Skalbmierzu, Zdzisława Skłodowskiego, artysty, poety i wesołego obieżyświata. Był to akurat czas świąt Bożego Narodzenia, Mania spędziła je więc ze swoją matką chrzestną i siostrami stryjecznymi – uczennicami szkół krakowskich – rodzinnie i radośnie.

Chętnie słuchała kolęd i podziwiała kolędników chodzących z gwiazdą. Zaraz potem nastał okres karnawału, przyjęć, polowań, balów i kuligów, więc atmosfera na Ziemi Krakowskiej była wyjątkowo radosna. Ucztowano, flirtowano i tańczono do białego rana, jeżdżąc z dworu do dworu orszakami sań zaprzężonych w piękne konie, z dźwiękami dzwoneczków, pochodniami i przygrywaniem kapeli. Mania nauczyła się nawet tańczyć, a pewnej nocy tak długo wywijała mazurki, oberki, krakowiaki i walce, aż zdarła pantofle, które musiała wyrzucić do kosza.

Interesowała się też Skalbmierzem i okolicą. Odwiedziła w miasteczku szkołę kolegiacką obok kościoła, gdzie uczył się Mikołaj Rej z Nagłowic. Poznała Kraków i jego zabytki. Prosto z Krakowa pojechała też wtedy, wynajętymi na Kleparzu furkami, po raz pierwszy w życiu do Zakopanego, gdzie „tę córkę płaskich mazowieckich równin” – jak nazwała ją Ewa Curie – oczarowały granitowe urwiska Tatr, ciemna zieleń smreków i cudownie zmienna toń Morskiego Oka. Mimo podziwu dla gór i ich urody, bardziej porywającej niż spokojny czar polskich nizin, Maria wyznała po latach:

A jednak nigdy nie przestałam kochać otwartej przestrzeni i miłych memu oku widoków równin lub z lekka falistej okolicy .

A potem przyszło lato 1884, też beztroskie i wesołe. Po krótkim pobycie w Warszawie, gdzie przybyła ze Skalbmierza na imieniny ojca, Mania spędziła je razem z siostrą Helą w majątku Kępa Giełczyńska w Łomżyńskiem. Należał on do hrabiego Ludwika de Fleury, którego żona, z domu Jadwiga Moniuszkówna, była uczennicą jej matki, Bronisławy Skłodowskiej. Gospodarze, państwo de Fleury byli dobrzy, gościnni i kochani przez gromadkę przybywających na wakacjach młodych, choć przewracali im oni dom do góry nogami… Dla uczczenia ich 14-letniej rocznicy ślubu letnicy przygotowali im olbrzymi wieniec z jarzyn, a Mania ułożyła na tę okazję wierszyk:

Otóż przy świętym Ludwiku
Spodziewamy się pikniku –
O chłopców się więc starajcie
Jak najprędzej nas swatajcie,
Byśmy za waszym przykładem lecieli
I wnet na ślubnym kobiercu stanęli….

Natchnione strofy Mani nie poszły na marne. Państwo de Fleury urządzili bal!

Pierwsze prace zarobkowe

Po powrocie do Warszawy wypoczęta Maria pragnęła rozpocząć studia. We wrześniu 1884 roku była już silna i zdrowa, o czym świadczyła alabastrowa cera i nienaganna sylwetka, zdradzająca przyszłą piękność. Jednak rosyjski Uniwersytet w Warszawie nie przyjmował kobiet, a na wyjazd i pobyt za granicą rodzina nie miała pieniędzy. Ojciec całe finanse przeznaczał na sfinansowanie studiów medycznych jedynego syna, Józefa. Maria musiała więc rozpocząć swoje dorosłe życie jako korepetytorka.

Studiować pragnęła też jej starsza siostra Bronia, najchętniej medycynę w Paryżu. Siostry, po długich naradach, zmęczone „niewdzięcznym sposobem zarabiania na życie”, jakim było udzielanie prywatnych korepetycji w stolicy, za pół rubla za godzinę lekcji, postanowiły, że najpierw wyjedzie nad Sekwanę starsza, a Maria będzie zarabiać i posyłać jej pieniądze, aby później korzystać z pomocy Broni. Jeszcze podczas rocznych wakacji, czyli „roku swobody”, Maria napisała ze Skalbmierza, 15 stycznia 1884 roku, do Broni wielkoduszny list, z którego wynika, że to ona zdecydowała o wyjeździe siostry na Sorbonę:

Ty jesteś stworzeniem, które najwięcej kocham na świecie, i że nikogo nigdy tak kochać nie będę, a w każdym razie Ci ręczę, że o Ciebie i Twoje szczęście dbam więcej, niż o siebie.

Aby pomóc siostrze – mimo iż miała pracę guwernantki w jednym z warszawskich domów, a także rozpoczęła już studia konspiracyjne na unikalnej w skali świata uczelni, Uniwersytecie Latającym (Babskim) w Warszawie, gdzie zafascynowały ją rodzące się wówczas prądy pozytywistyczne – Mania musiała znaleźć bardziej płatne zajęcie. Z pracy w stolicy niewiele bowiem mogła zaoszczędzić. Wybrała się więc samodzielnie do biura pośrednictwa pracy i złożyła ofertę. Wkrótce przyjęła posadę nauczycielki domowej do kilkorga dzieci we wsi Szczuki, w powiecie ciechanowskim, u zamożnej rodziny Żórawskich.

W folwarku Szczuki, w dobrach Krasińskich

Przyszła Noblistka, Maria Salomea Skłodowska, przybyła z Warszawy do Szczuk dokładnie w Nowy Rok, 1 stycznia 1886. Miała osiemnaście lat i dwa miesiące. Decyzja o wyjeździe na daleką wieś, nie była dla niej łatwa. Pierwszy raz musiała rozstać się z rodziną, nie obyło się więc bez żalu i łez. Po latach swój wyjazd do Szczuk i pożegnanie z ojcem na dworcu kolejowym w Warszawie, Maria tak wspominała:

Z ciężkim sercem wchodziłam na stopnie wagonu. Miał mnie on oddalać przez kilka godzin od tych, których kochałam (…) Co mnie tam spotka? Takie zadawałam sobie pytanie siadając przy oknie wagonu i spoglądając na szeroko rozpostarte równiny .

Wysiadła po trzech godzinach, w Ciechanowie. Potem czekała ją jeszcze pięciogodzinna – jak określiła – podróż saniami. Zziębnięta przybyła do rodziny Żórawskich w Szczukach dopiero mroźną nocą. Jako guwernantka ich dzieci miała otrzymywać pensję 500 rubli rocznie. Zapewniono też jej utrzymanie.

Szczuki, położone nieopodal, bo dwa kilometry od Krasnego (gniazda rodowego Krasińskich) i dwadzieścia kilometrów od siedziby powiatu w Ciechanowie, w dawnej guberni płockiej, wchodziły w skład dóbr hrabiego Ludwika Józefa Adama Krasińskiego (1833-1895). Magnat ten, jeden z najbogatszych w Królestwie Polskim, w maju 1860 roku ożenił się z liczącą czterdzieści lat Elizą z Branickich, wdową po poecie Zygmuncie Krasińskim z pobliskiej Opinogóry (dalekim jego krewnym).

Chociaż Ludwik był młodszy od Elizy o trzynaście lat, to darzył ją silnym uczuciem i uznał jej czwórkę dzieci poczęte z poetą za własne. Ona też była z nim podobno szczęśliwa. Nie spoczywa zresztą z pierwszym mężem poetą w Opinogórze, tylko z bardziej kochanym Ludwikiem, w podziemiach kościoła w Krasnem. Jemu też zapisała w testamencie cały swój majątek, czego nigdy nie wybaczyła jej ani rodzina, ani przyjaciele trzeciego wieszcza.

Pasją bardzo operatywnego Ludwika hrabiego Krasińskiego były konie. W Krasnem założył w 1857 roku jedną z pierwszych na ziemiach polskich stadninę koni pełnej krwi angielskiej, które startowały na wyścigach nawet w Moskwie i Petersburgu. To z jego hodowli pochodzi słynny do dziś Ruler (1884-1904), nazywany „ogierem stulecia”. Hrabia Ludwik uprzemysławiał swoje dobra, zakładał młyny, cegielnie, drożdżownie, krochmalnie, gorzelnie, cukrownie.

Na terenie majątku Krasne żyzne gleby też zostały wcześnie zmeliorowane i gospodarka wyróżniała się wysoką kulturą rolną. Ludwik hrabia Krasiński nastawiał się na uprawę buraków cukrowych, dlatego w Krasnem postanowił wybudować cukrownię „Krasiniec”. Powstała ona dwadzieścia lat przed przybyciem Marii, w 1866 roku, na wydzielonym gruncie z folwarku Szczuki.

Wysoki poziom gospodarowania w dobrach Krasne był szeroko znany w okolicy, stąd wizyta w 1877 roku czołowego pozytywisty Bolesława Prusa, który opisał w Kartkach z podróży swoje wrażenia i nazwał Szczuki oraz cukrownię „Krasiniec” „jednym z powiatowych słońc, ku któremu zwracają się tęskne spojrzenia tutejszych rolników” .

U rodziny Żórawskich

Nieopodal cukrowni „Krasiniec” stał dwór Żórawskich. Zbudowany w 1870 roku – murowany, z drewnianym gankiem, otoczony z jednej strony parkiem przechodzącym w rozległy ogród, a z drugiej budynkami gospodarczymi. Młoda guwernantka z Warszawy otrzymała w nim duży, miły pokój na piętrze, z oknem na fabrykę cukru . W dworku mieszkał dzierżawca folwarku w Szczukach – Juliusz Żórawski, wraz z żoną Kazimierą z Kamieńskich i kilkorgiem dzieci. Maria wyznała w Autobiografii:

Najstarsza córka była mniej więcej w moim wieku i, aczkolwiek uczyłam ją, była raczej towarzyszką niż uczennicą. Poza tym było dwoje młodszych dzieci – syn i córka. Stosunek mój do nich był przyjacielski; po lekcjach chodziliśmy razem na spacery. Kochając wieś nie czułam się samotna, a chociaż krajobraz nie należał do szczególnie malowniczych, lubiłam go w każdej porze roku.

Juliusz Żórawski, który dzierżawił majątek w Szczukach od 1864 roku (235 ha), był także pionierem nowoczesności. Jednocześnie dzierżawił dobra Krasnosielc w powiecie makowskim (12 tys. ha) i zarządzał przez pewien czas podciechanowskim majątkiem Szczurzyn (gdzie urodził się jego syn, późniejszy wybitny matematyk Kazimierz Żórawski). Był również udziałowcem cukrowni „Krasiniec”, a w latach 1880-1889 jej współadministratorem . Maria doceniała, podobnie jak Bolesław Prus, rozwój gospodarczy ziemi, na którą przybyła. Zwiedzała okolicę, dosiadając często konia. Lubiła też długie spacery w towarzystwie młodych Żórawskich. Wspomina w Autobiografii:

Interesowałam się żywo gospodarstwem rolnym, w którym stosowano metody uważane w całej okolicy za wzorowe. Poznałam kolejne etapy pracy na roli, rozmieszczenie zbóż na polach. Obserwowałam rozwój roślin, a w stajniach folwarcznych każdy koń był mi znany.

W listach wysyłanych ze Szczuk młoda nauczycielka chwaliła najpierw państwa Żórawskich – za ich dobroć i serdeczność. Narzekała natomiast na „straszne rozbawienie okolicy”. Po miesiącu pobytu w Szczukach Mania pisała do kuzynki Heni:

Nic tu nie robią, tylko bawią się, a nas, co mniej udziału bierzemy w tem ogólnem pomieszaniu zmysłów, obmawiają okropnie, prawdziwie po parafiańsku. (…)

I dziwiła się: „(…) jak się mogą tak bawić wobec takiego położenia kraju?” Nadmieniła w tym liście, że naucza dzieci Żórawskich po siedem godzin dziennie (Andzię i Brońcię). Trzy miesiące później także skarżyła się do kuzynki na poziom intelektualny okolicznych mieszkańców. Pisała:

(…) Dla wszystkich wyrazy takie, jak pozytywizm, Świętochowski, kwestia robotnicza są prawdziwą bete notre, naturalnie dla tych, co o takich wyrazach słyszeli, bo tych nie jest wielu.

Podkreślała jednak, że:

Państwa Ż. dom jest wyjątkowo bardzo inteligentny i stanowi przedmiot uwielbienia i plotek dla okolicy. Pan Ż. człowiek starego pokroju, ale bardzo rozsądny, sympatyczny i wyrozumiały. Pani trochę trudna w pożyciu domowem, ale bardzo dobra, byle umieć do niej trafić, zdaje mi się, ze mnie dosyć lubi .

Maria prowadziła w Szczukach szeroką korespondencję: z kuzynką Henią Michałowską, z ojcem, bratem, siostrami, serdeczną przyjaciółką z gimnazjum Kazią Przyborowską. Brakowało jej bowiem kontaktów z ludźmi o szerszych horyzontach, ciekawych spotkań, intelektualnych rozmów, tej atmosfery, którą zostawiła w domu rodzinnym. Stąd ceniła obecność pobliskiej cukrowni, odwiedzała ją, prowadziła rozmowy z dyrektorem, inżynierami, pożyczała z jej biblioteki książki i czasopisma. Cukrownia wpływała jednak negatywnie na krajobraz, o czym pisze w swojej książce córka Marii, Ewa Curie:

….w promieniu wielu kilometrów, nic – tylko buraki, buraki, buraki… Zwłaszcza w jesieni nieznośnie tu brzydko i szaro, gdy zewsząd cię prześladują stosy tych buraków, poskładane na gliniastej ziemi, załadowane na wozy, które woły leniwie ciągną ku cukrowni. Cała okolica żyje pod znakiem fabryki, każdy z mieszkańców pracuje w niej lub dla niej. I nawet rzeczółka przepływając tędy, jest jej niewolnicą: jasna dociera tutaj i przezroczysta, opuszcza zaś to miejsce mętna, pełna tłustych smug i brudnożółtej piany.

Maria bywała też często w kościele w Krasnem, będącej świeżo po gruntownej renowacji, czym dzieliła się z kuzynką Henią:

Ażebyś wiedziała jak przykładnie się tu prowadzę! Chodzę do kościoła w każdą niedzielę i święto, nigdy nie zasłaniając się bólem głowy czy grypą, aby zostać w domu. Prawie nigdy nie mówię o wyższych studiach dla kobiet. Ogólnie biorąc obserwuję w moich wypowiedziach zahamowania narzucone mi przez moją sytuację.

Podczas odwiedzin Bolesław Prus nazwał Krasne „jedną z najpiękniejszych własności ziemskich”. Pisał w Kartkach z podróży:

Ledwieś wjechał na to błogosławione terytorium, czujesz, żeś stanął oko w oko z kulturą wyższą, z pewnym rodzajem wzorowego folwarku. Pola pięknie uprawne, drogi gładkie jak stół, mostki jeżeli nie murowane, to jednak całe i bezpieczne, rowy aż pachną. Jeżeli jest płot – to już nie świeci brakiem sztachet – każdy zaś budynek drewniany czy murowany odznacza się obszernością i dobrym smakiem.

Dalej Prus opisuje kościół w Krasnem, którego podziemia akurat remontowane, mieszczą marmurowe sarkofagi i groby Krasińskich, miejscową piekarnię „posiadającą własny furgon ze stosownym napisem” oraz nieistniejący już, zburzony przez hitlerowców podczas II wojny światowej, pałacyk Krasińskich w parku, jego zdaniem skromny.

Budowla ta, jednopiętrowa i żółtawa, leży wśród płaskiego ogrodu, w którym najmniej bystry obserwator z łatwością dostrzec może jedną ławkę w cieniu jakiegoś rozpłakanego drzewa. Trawniki są tak czyste jak niektóre pejzaże z wystawy sztuk pięknych (na jednym z nich ułożono z kwiatów rysunek kotwicy, serca i krzyża), drzew dosyć. Całość tchnie spokojem…

Prus nie zwiedzał wnętrz pałacyku, gdzie mieszkał hrabia, z powodu „niewłaściwości podobnych pragnień”. Zajrzał za to do stajni, zachwycał się końmi oraz uprzejmą służbą i ubolewał, że podobnych jest zaledwie kilka. Pisarz chwali w Krasnem i „bardzo przystojne bydło”, choć nie zobaczył jak ono „mieszka”. Wspomina również o bramie wjazdowej do majątku Krasne, która akurat powstawała: „Od strony drogi buduje się obecnie brama wjazdowa, wielka i śliczna jak katedra gotycka lub zamek” – zanotował pisarz. Tak rozwinięte i sławne Krasne, oddalone o dwa kilometry od folwarku Szczuki, kolebka magnackiego rodu Krasińskich i serce dóbr Ludwika hrabiego Krasińskiego, zastała nastoletnia guwernantka, przyszła dwukrotna Noblistka.

Tajne nauczanie dzieci wiejskich

Podczas codziennych, długich spacerów czy przejażdżek konnych z młodymi Żórawskimi, Maria spotykała w okolicy ubogie dzieciaki, głównie robotników z miejscowej cukrowni, ale i chłopskie – mizerne, umorusane na błotnistych drogach, za to z błyskiem inteligencji w oku. Pomimo dużego obciążenia nauczaniem dzieci Żórawskich, jako „idealistka pozytywistyczna”, postanowiła nauczyć je mowy i historii ojczystej. Bezpłatnie. Niektóre z nich uczęszczały bowiem do istniejącej przy cukrowni szkółki, ale nauczano je w języku rosyjskim.

Pomysł Marii zaakceptowała Bronka Żórawska, i to nawet z entuzjazmem, mimo iż guwernantka z Warszawy, jak zwykle śmiała i niekonwencjonalna, ostrzegała ją: „Tylko zastanów się dobrze. To może grozić nawet Syberią, gdyby nas ktoś zadenuncjował”. Projekt tajnego nauczania poparł także ojciec Bronki, postępowy Juliusz Żórawski. Po kilkunastu miesiącach pobytu w Szczukach, w grudniu 1886 roku, Maria relacjonowała kuzynce Heni:

Mam stałe codzienne zajęcia z wiejskimi dzieciakami, których liczba dochodzi już do 18; naturalnie nie przychodzą wszystkie razem, bo nie dałabym rady, ale i tak zajmują mi półtorej do dwóch godzin dziennie. W środę i w sobotę zaś siedzę z nimi jeszcze dłużej, czasem do pięciu godzin. Z dzieciaków tych mam rzeczywiście ogromną pociechę.

Po latach, już jako słynna Maria Curie, nawiązuje do tego wątku w swojej Autobiografii:

Ponieważ normalne obowiązki nie zabierały mi całego czasu, utworzyłam małą klasę dla wiejskich dzieci, które za rządów rosyjskich nie miały się gdzie uczyć. Pomagała mi w tym najstarsza córka gospodarzy domu. Uczyłyśmy małe dzieci i te starsze dziewczęta, które chciały przychodzić, czytania i pisania; puszczałyśmy też w obieg książki polskie, cenione również przez rodziców. Nawet ta niewinna praca oświatowa była niebezpieczna, ponieważ wszelka inicjatywa tego rodzaju była zakazana przez rząd i groziła więzieniem lub deportacją na Sybir.

Córka Marii, Ewa, doceniała później patriotyzm i poświęcenie matki, pragnącej „być użyteczną dla ludu”. Przybliżyła nawet w swojej książce warunki nauki, jakie wiejska nauczycielka stworzyła podczas tajnego nauczania w Szczukach:

Żeby dzieciom było wygodnie, ustawiła Mania pośrodku swego pokoju duży kuchenny stół i stołki. Z własnych oszczędności kupiła zeszyty, ołówki i pióra, nad którymi tak niezręcznie mozolą się dziecinne palce, już zgrubiałe od przedwczesnej pracy. Mnóstwo trzeba się nabiedzić nad tym, by główki, nieprzywykłe do żadnych umysłowych zajęć, nauczyły się skupiać uwagę na książce, na słowach nauczycielki. Lecz ileż w zamian radości, ile triumfu, gdy wreszcie te dziwne, czarne na białym tle, znaki zaczynają nabierać dla nich sensu i gdy tak bardzo z tego się cieszą i dzieci i rodzice niepiśmienni, którzy nieraz przychodzą i, cicho w kącie stanąwszy, przypatrują się i przysłuchują lekcjom (…) .

Intensywne samokształcenie

Pomimo podwójnych obowiązków: kształcenia dzieci Żórawskich oraz prowadzenia tajnego nauczania młodych analfabetów wiejskich, Maria znajdowała jeszcze w Szczukach czas na intensywne samokształcenie. Nocami pochłaniała książki i podręczniki, wypożyczane z biblioteki Cukrowni „Krasiniec”. Starała się własnymi siłami przygotować na studia, uzupełniając wiedzę wyniesioną z warszawskiego, zrusyfikowanego gimnazjum, choć „za pomocą książek zebranych na chybił trafił”. W Autobiografii wspomina, że dokonała wtedy wyboru swoich szerokich zainteresowań:

Nie byłam jeszcze zdecydowana, jaką drogę obiorę. Zajmowała mnie zarówno literatura, jak socjologia i wiedza ścisła. Powoli jednak przez te lata samotnej pracy, badając moje zdolności i upodobania, zatrzymałam się ostatecznie na matematyce i fizyce.

Wszelkie wątpliwości z przestudiowanych lektur konsultowała korespondencyjnie z ojcem. W swoim pokoju na piętrze dworku w Szczukach studiowała wieczorami kilka różnych tytułów jednocześnie. W liście do Heni, z grudnia 1886 roku, Maria napisała, że do swoich książek ma czas zabrać się dopiero po dziewiątej wieczorem i aktualnie czyta: Fizykę Daniella, w przekładzie Józefa Jerzego Boguskiego, Socjologię Spencera po francusku, a po rosyjsku przerabia lekcje anatomii i fizjologii Paula Berta.

Czytam kilka rzeczy, ponieważ zajmowanie się długie jednym przedmiotem nużyłoby mój bez tego wyczerpany umysł. Gdy jestem absolutnie niezdatna do produkcyjnego czytania, przerabiam algebraiczne lub trygonometryczne zadania, bo te nie dopuszczają kompromisów z uwagą i wytrzeźwiają mnie.

Samodzielne studiowanie olbrzymich działów wiedzy nie było łatwe, stąd podziw musi budzić jej niezwykła pracowitość, upór, samozaparcie i siła woli. Nocami, ogrzewając ręce przy kaflowym piecu, błądziła po trudnych labiryntach przestarzałych podręczników, szukała po omacku nici przewodniej w opasłych tomach. Po latach przyznała jednak, że wprawiła się wtedy w samodzielnej pracy i nauczyła się niejednego, co później okazało się przydatne.

Także w Szczukach Maria dawała niejednokrotnie dowody swojej fenomenalnej pamięci. Podczas jednego ze spotkań towarzyskich u Żórawskich, któryś z gości ułożył dowcipny, trochę złośliwy wiersz, w którym przypiął łatkę każdemu z obecnych. Wiersz ten, odczytany głośno, spodobał się młodej guwernantce i poprosiła autora, czy może go przepisać sobie na pamiątkę. Ten zaproponował z ironią, że skoro ma tak doskonałą pamięć niech go odtworzy sama, po jego ponownym przeczytaniu. Kiedy Maria uważnie wysłuchała wiersza w wykonaniu autora, poszła do swojego pokoju, wróciła po pół godzinie i odczytała utwór głośno zdumionym słuchaczom. Bez jednego błędu… .

W Szczukach, podobnie jak wcześniej, Maria parała się też poezją. Zachował się z tego okresu jeden wiersz-list Mani z 1888 roku. Dedykowała go swojej najbliższej przyjaciółce Kazi Przyborowskiej (później Grodziskiej), w dniu jej ślubu, kiedy miała wyjść za mąż za Niemca:

Kiedy zbliża się chwila rozstania
I nic jej cofnąć nie może
Przyjmij te kilka słów pożegnania
Przyjmij serdeczne „Szczęść Boże”.

Dziś dom porzucasz, gdzie tak szczęśliwie
Wiek Twój upłynął dziecinny
Rodzinę co Cię kocha tak tkliwie
I kraj porzucasz rodzinny.

Utratę świata, w którym wzrastałaś
Zdołą zastąpić Ci może
Miłość gorąca, serdeczna, stała
Taką Wam miłość daj Boże.

W nowego życia wstępujesz progi
Któż zgadnie jego koleje?
Może nie zgaśnie do końca drogi
Blask, co dziś nad nimi jaśnieje.

O niech Ci spłynie jak ranek cudny
O roku wiośnianej porze.
Jako marzenie, jak sen ułudny
Taką Ci przyszłość daj Boże.

Lecz gdyby smutek, troska, zwątpienie
Zagościć w duszy Twej miały
Nie dozwól, by ich ponure cienie
Twoją odwagę zachwiały.

Choć przyjdą burze i niepokoje
Miłość je przetrwać pomoże
Łatwiej jest cierpieć, cierpiąc we dwoje
W mężnym wytrwaniu, Szczęść Boże.

Jeżeli praca w życiu Cię czeka
O taki los się nie trwożę
Ona osłoną w życiu człowieka
Na wspólną pracę, Szczęść Boże.

Żegnaj siostrzyczko. Chociaż z obcymi
Wola cię własna związała.
Nie przestań kochać tej drogiej ziemi.
Gdzieś światło dzienne ujrzała.

A mowę naszą, sponiewieraną
We wzrastającym ucisku
W sercu tę mowę chowaj Kochana
I przy domowym ognisku.

Wszakże ojczyzna w sercach jedynie
Naszych ma życie i trwanie,
Niechjaże zawsze w obcej krainie
Serce Twe polskim zostanie.

Żegnaj, na niebie Twojej przyszłości
Niech szczęścia nie gasną zorze
Na życia bóle, trudy, radości
Na nową drogę, Szczęść Boże!

Los chciał, że narzeczony przyjaciółki zmarł na grypę w przeddzień ślubu, zaś cudzoziemca poślubiła właśnie Maria…

Pierwsza miłość

W Szczukach Maria przeżyła też pierwszą miłość. Najstarszy syn państwa Żórawskich, Kazimierz , po ukończeniu IV Gimnazjum w Warszawie, studiował od 1884 roku nauki matematyczne i fizyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Przyjeżdżał do rodziny w Szczukach na ferie i wakacje. Maria i Kazimierz pokochali się niemal od pierwszego wejrzenia. Jak opisuje matkę jej córka Ewa Curie, Maria, wcześniej nieco okrągła – w Szczukach wyprzystojniała, miała śliczne włosy, ładną cerę, zgrabne nogi i kształtne ręce.

Była świeża i pełna wdzięku, wesoła i dowcipna. Ponadto kochała ruch i sport: ładnie tańczyła, doskonale jeździła konno i powoziła, wiosłowała, ślizgała się na łyżwach. Zarazem była kulturalna, inteligentna, dobrze wychowana, a przy tym z ogromną wiedzą, obdarzona niespotykaną pamięcią, znająca języki obce. Dla starszego o rok Kazimierza Żórawskiego, przyjęta przez jego rodziców młoda nauczycielka była zupełnie odmienna od wszystkich panien dotychczas mu znanych. Zrobiła na nim silne wrażenie .

Kazimierz, też piękny i pełen wdzięku, dobry tancerz i zręczny łyżwiarz, był świetną partią na całą okolicę . Jednak okazało się, że ani uczucie, którym zapałał z wzajemnością do Marii, ani jej walory, nie były dla jego rodziców ważne. Ojciec wpadł w szał i oświadczył, że Kazimierz nigdy nie otrzyma od niego zgody na poślubienie guwernantki bez grosza przy duszy. Matka zagroziła, że zostanie wydziedziczony. Oboje marzyli dla syna o bogatej partii. Życzliwość, którą do tej pory otaczali nauczycielkę ich dzieci, zamieniła się szybko w chłód, w mur nie do przebycia.

Kazimierz nie umiał się im przeciwstawić, choć naprawdę pragnął poślubić Marię. Prosił ją o cierpliwość, obiecywał, że znajdzie jakieś rozwiązanie. Wycofał się jednak, zdając sobie sprawę, że bez zgody rodziców nie będzie w stanie kontynuować studiów. Bał się też, że straci status społeczny w swoim środowisku, jeśli poślubi dziewczynę „poniżej swego stanu” . Sprawiło to zakochanej guwernantce wielki, uczuciowy zawód. Próbowała zniszczyć młodzieńczą miłość. Już pod koniec 1886 roku, w liście do Heni napisała, że „gorączka zwana zakochaniem” nie wchodzi w jej plany:

(… ) jeżeli zaś dawniej miałam inne, to poszły z dymem, pogrzebano, pochowano, przypieczętowano i zapomniano, bo, jak Ci wiadomo, mur zawsze mocniejszy od głowy, który go przebić pragnie…

Wydaje się jednak, że Maria długo nie mogła poradzić sobie ani z uczuciem do Kazimierza Żórawskiego, ani z pozycją odrzuconej. Najprościej byłoby opuścić dom w Szczukach, ale na to Mania, niestety, pozwolić sobie nie mogła. Nie chciała niepokoić ojca, ani rezygnować nagle z zarobków, które pozwalały jej utrzymać się i wysyłać po 15-20 rubli miesięcznie siostrze Broni na Sorbonę.

Maria zachowała więc milczenie, postanowiła wypić ten kielich goryczy i dalej wieść swój monotonny byt: kontynuować pracę nauczycielki u Żórawskich i z wiejskimi dziećmi oraz wertować trudne księgi naukowe. Jej listy z tego okresu odzwierciedlają wielkie przygnębienie. Obciążała się brakiem własnej wartości, pisała, że czuje się głupia i tak biedna, jak określili ją Żórawscy. I rzeczywiście, mimo pracy na prowincji, nie zawsze miała pieniądze nawet na znaczki na listy… Skarżyła się też na brak warunków do nauki:

Co mogę zrobić, jeżeli nie mam miejsca, w którym mogłabym przeprowadzać doświadczenia lub wykonywać zajęcia praktyczne?

– pytała bezsilnie brata Józefa, znad naukowych tomów, czując, że dławiące życie na prowincji podcina jej skrzydła.

Mój Józieczku najdroższy, żebyś Ty miał pojęcie, jak ja wzdycham, pragnę wyjechać na kilka dni… Wydostać się na parę dni z tej lodowatej, ziębiejącej atmosfery krytyki i nieustannego dozoru nad swoim językiem, wyrazem twarzy i ruchami stało się dla mnie taką potrzebą, jak kąpiel w gorący dzień letni – pisała do brata 18 marca 1887 roku.

Pod koniec 1888 roku Maria porównywała swoje życie na wsi „do egzystencji ślimaka, zamieszkującego brudną wodę tutejszej rzeczki”. Ale 25 listopada 1888 roku pisała już do Heni:

Na szczęście spodziewam się w krótkim czasie wyjść z letargu., bo jeżeli tylko będę mogła, to po upływie szkolnego tego roku zamieszkam w Warszawie. (….)
Liczę dnie i godziny do Świąt, tak mi tęskno do moich. Zresztą jest to także potrzeba nowych wrażeń, odmiany, życia, ruchu, która mnie ogarnia chwilami z taką siłą, że mam chęć bodaj największe szaleństwo zrobić, byle tylko nie było wiecznie to samo…

Maria przygotowała jeszcze dzieci państwa Żórawskich do pójścia jesienią 1889 do publicznych szkół i opuściła ich dom w Szczukach pod końca czerwca 1889, zaraz po egzaminach. Pożegnała pola buraków i dom już dla niej nieżyczliwy. Uśmiechy z obydwu stron były jednak uprzejme, może aż zanadto…

Pomimo upokorzenia, jakiego doznała od rodziny Żórawskich, wydaje się, że Maria miała jeszcze nadzieję, że po powrocie ze Szczuk do Warszawy Kazimierz Żórawski ją poślubi. Nadzieja ta rozwiała się dwa lata później, kiedy wrzesień 1891 postanowiła spędzić w Zakopanem, spotkać się tam z nim i podjąć ostateczną decyzję. Wyjeżdżając do zakopiańskiego kurortu oznajmiła ojcu, że ma „swoją małą tajemnicę odnośnie przyszłości”.

Rzeczywiście Kazimierz Żórawski – świeżo upieczony doktor Uniwersytetu w Lipsku -dojechał do willi w Zakopanem, ale „córka mazowieckich równin” okazała wtedy dużo dumy. Nie dała się skłonić do przyjęcia „zwykłego losu kobiety” i zerwała z nim na zawsze, słowami: „Jeśli nie potrafisz znaleźć wyjścia z tej sytuacji, to nie sądzę, żebym ja miała cię tego uczyć” .

W sumie Kazimierz Żórawski kosztował Marię ponad cztery lata bolesnych przeżyć, co z pewnością miało wpływ na jej wrażliwość. Definitywnie postanowiła poświęcić się nauce i w październiku 1891 roku wyjechała na studia do Paryża.

Ale i jako studentka Sorbony, choć studiowała nauki ścisłe, nie zapomniała o poezji. Przez cztery studenckie lata zmieniła kilka skromnych pokoików na mansardach, często tak chłodnych zimą, że zamarzała w nich woda. Stały się one potem częścią legendy Madame Curie… Jeden z nich, na paryskim poddaszu, przedstawiła w swoim wierszu do Jadwigi Dydyńskiej, koleżanki z konspiracyjnych studiów w Warszawie:

Wyżej, wyżej piąć się trzeba
choć sześć pięter zieje strachem,
bo studentka blisko nieba
zwykle mieszka tuż pod dachem.

Pokój wcale nie wspaniały,
w zimie zimny, w lecie znojny,
Ach, tak biedny i tak mały,
Ale miły i spokojny .

Poezja i literatura pozostały Noblistce bliskie do końca życia. Ewa Curie wspomina, że do końca życia jej matka znała na pamięć „tysiące wierszy: polskich, francuskich, rosyjskich, niemieckich, anielskich” . A dziś legendarna i najsłynniejsza kobieta świata, choć zawsze była niezwykle skromna i unikała rozgłosu, inspiruje literatów, dramatopisarzy, filmowców. O Madame Curie wspominała także krakowska poetka Wisława Szymborska, odbierając Nagrodę Nobla:

Gdyby moja rodaczka Maria Skłodowska-Curie nie powiedziała sobie „nie wiem”, zostałaby pewnie nauczycielką chemii na pensji dla panienek z dobrych domów i na tej – skądinąd zacnej – pracy upłynęłoby jej życie. Ale powtarzała sobie „nie wiem” i te właśnie słowa przywiodły ją, i to dwukrotnie, do Sztokholmu, gdzie ludzi o duchu niespokojnym i wiecznie poszukującym nagradza się Nagrodą Nobla.