Marek Nowakowski – pisarz pamięci, literacki bard Warszawy

Marek Nowakowski – pisarz pamięci, literacki bard Warszawy

Pisarz, publicysta, autor wielu tomów opowiadań, kilku powieści – pisze również scenariusze filmowe (m.in. do filmów „Meta”, „Prognoza pogody”, „Siedem czerwonych róż, czyli Benek Kwiaciarz o sobie i o innych”), słuchowiska radiowe, a także utwory dla młodzieży. Należy do prozaików literatury powojennej, tzw. pokolenia „Współczesności”. Jego biografia nie jest pospolita i ma odbicie w jego twórczości, szczególnie w pierwszym jej okresie.

Marek Nowakowski urodził się w podwarszawskich Włochach, 2 kwietnia 1935 roku, w rodzinie nauczycielskiej. Po latach wyznał: „Byliśmy ludźmi na wskroś lądowymi, osadzonymi od pokoleń na monotonnej równinie mazowieckiej, gdzie nawet rzeki są mizerne i płytkie, a byle wodne oczko nazywa się szumnie oceanem”.

Jego ojciec, Antoni Nowakowski – nauczyciel matematyki z powołania, społecznik, człowiek surowych zasad i porządku – był w latach 30. minionego wieku budowniczym miejscowej szkoły powszechnej i pierwszym jej kierownikiem. W Opinogórze pisarz przyznał, że po latach został w nim podziw dla rodziców, nauczycieli z powołania. Mówił, że szkoła była dla nich „ważniejsza od zarobku i rodziny”. Mówił:

– Rano pędzili do szkoły, bo na pierwszym miejscu była szkoła, klasa, nauka… Potem matka uwijała się jak fryga, bo musiała napalić w domu i przygotować obiad. A wieczorami, przy dużym stole, poprawiali klasówki, matka wypracowania z języka polskiego, zaś ojciec – zadania matematyczne. Pamiętam narzekania matki „dla ciebie nic tylko szkoła i szkoła”, choć też była nauczycielką z powołania, ale troszczyła się bardziej o rodzinę. Ojciec potakiwał jej, ale robił swoje. Był tolerancyjny i otwarty na wszystkich rodziców swoich uczniów, także na tych z najniższych sfer, odwiedzał ich w domach, dopytywał o dzieci. Ta formuła jego kontaktów z ludźmi różnych klas społecznych zawsze ciekawiła mnie. W dużej mierze i ja też interesowałem się potem ludźmi. Oprócz nauczycielskiej pasji, zapamiętałem uczciwość rodziców, oddanie ojczyźnie i żelazną dyscyplinę pracy. Wiele mi z tego zostało – powiedział jednak, że wpływ domu nie objawiał się w jego życiu bezpośrednio i natychmiast.

We Włochach Marek Nowakowski ukończyłpodstawówkę i gimnazjum, nauczył się wcześnie pływać (w gliniankach, mając siedem lat) i chodzić na wagary (jako wagarowicz jeździł z kolegami kolejką EKD na pierwsze „badawcze wyprawy” do Warszawy). Sprawiał wiele kłopotów swoim rodzicom. Wcześnie zaczął szukać barwnych przygód w zakazanych rewirach życia, intensywnie uczestniczyć w życiu lumpen-proletariatu swojego miasteczka „konia i brzytwy” (smak alkoholu i tytoniu poznał nad wyraz wcześnie, interesowali go ludzie z dna egzystencji, którzy wydawali mu się ludźmi wolnymi, mieli swój specjalny świat, swój język). Za pełne zanurzenie się w tym strumieniu życia bywał w izbie zatrzymań dziecka, siedział w więzieniu dla małoletnich, często uciekał z domu rodzinnego (pierwszy raz jak miał sześć lat). Dziś trudno mu było odpowiedzieć dlaczego tak było.
– Mgławica… To taka daleka przeszłość – stwierdził, cytując fragmenty piosenek więziennych i opowiadając o obyczajach słynnej „Gęsiówki”.

Jako czternastolatek zafascynował się też obowiązującą w kraju po II wojnie ideologią. Czytał klasyków, Lenina, Marksa i Engelsa, stał się wybitnym teoretykiem, wierzył, że utopia komunizmu zrealizuje się (choć w rodzinie miał kilku krewnych z ruchu oporu). „Bawił się w ZMP”, chciał nawet się uczyć w szkole bezpieki na Koszykowej w Warszawie, lecz rodzice pojechali i udaremnili jego plany (kazali podrzeć papiery, był niepełnoletni…). Czuł się też społecznikiem – w rodzinnych Włochach uczył po wojnie czytać węglarzy, biedaków i lumpów…

– Inicjacja socjalizmem zaczęła się od buntu młodości, przeciwko rodzicom, przeciw niesprawiedliwości społecznej. Jak wszyscy zacząłem ulegać walcowi systemu. Związek Walki Młodych zaciekawił mnie, bo jego członkowie nosili białe koszule i czerwone krawaty. Większość, bo trzy czwarte społeczeństwa, do końca lat 50. nastawiona była jednak antykomunistycznie. Traktowano tę władzę jako narzuconą, obcą, przyniesioną na sowieckich bagnetach. Ale opór zmiażdżono terrorem, gloryfikując ludzi z niższych sfer społecznych. Wkrótce poznałem lepiej tę nową władzę. Okazało się, że nie walczyła o żadną szczęśliwość społeczną, ale tworzyła system oparty na terrorze, kłamstwie, bezprawiu, donosach, układach. Zobaczyłem, że jest on jedną wielką przemocą, że jest nieludzki, obcy. Wyleczyłem się szybko i pożeglowałem już w wolne rewiry, ponosząc wszystkie tego konsekwencje.

Po ukończeniu gimnazjum Marek Nowakowski studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim. – Prawo, kiedy studiowałem było egzotyczne, pełne komunistycznych bredni. Studia zamieniły się w jedno z najbardziej potrzebnych usług wobec ówczesnego systemu, donos stał się jego funkcją – powiedział. Studia były jednak marginesem jego życia, „tymczasowym miejscem postoju” i…. „prezentem dla rodziców”. Zbierał pozytywne oceany, ale wolał „ferajnę z miasta”, gdzie miał zaplecze wśród kryminalistów: złodziei, paserów i doliniarzy, cały czas miał także swój „matecznik” w rodzinnej dzielnicy.

Studiując prowadził życie niczym niebieski ptak, pełne nonszalanckiej wolności, mocne, fascynował go twardy świat mężczyzn. Kobiety były niebezpieczne – „ściągały do kieratu”, a nie chciał być spętany. Od ludzi żyjących na bakier z prawem wiele się jednak nauczył: lojalności wobec grupy, nieulegania łatwo konwenansom świata, odrazy do kapusiów (kapuś był to ktoś najbardziej znienawidzony), a przede wszystkim został odtruty z komunizmu (ku uldze rodziców, którzy obawiali się, że z syna wyrośnie „czekista”).

Pod koniec studiów zaczął pisać. Zafascynowały go szczególnie książki Faulknera (zwykłość jest wielką kopalnią dla literatury) i Hemingwaya (oszczędnością słowa, zwartością języka). Zadebiutował w 1957 roku opowiadaniem „Kwadratowy” w „Nowej Kulturze”. – Wtedy mnie wzięło. Zacząłem pisałem przy tym samym stole, gdzie rodzice poprawiali zeszyty. Tam powstały pierwsze moje opowiadania – wyznał, że był to w jego życiu punkt zwrotny. Rok później ukazał się pierwszy zbiór jego opowiadań „Ten stary złodziej” (Czytelnik, 1958), który Henryk Bereza określił jako debiutanckie „wydarzenie pierwszoplanowe” w ówczesnej prozie („U Nowakowskiego wszystko jest jego własne: świat…, postawa, konflikty…”).

Kolejne opowiadania z tomu „Benek Kwiaciarz” (Warszawa: Czytelnik, 1961) potwierdziły, że Nowakowskiego także w twórczości najbardziej interesowali ludzie żyjący na marginesie prawa, gdzie znalazł swoją enklawę wolności i był z nimi romantycznie solidarny. Pisarz studia ukończył, ale kariery prawniczej nie zrobił, pracy dyplomowej nie obronił i magistrem nie został.

Długo też nie chciał zostać pisarzem zawodowym – aby nie zatracić wolności. Jednak „pisanie rozrastało się, wciągało”, zaczęły ukazywać się kolejne zbiory opowiadań – aż w przeciągu ponad 50 lat Marek Nowakowski stał się jednym z najpłodniejszych pisarzy.
– Nie potrafię odpowiedzieć dlaczego wpadłem w ten nałóg. Choć broniłem się, pisanie zaczęło mnie pożerać, ogarniać, stałem się jego niewolnikiem. Jerzy Stempowski powiedział, że człowiek staje się nałogowcem zaczerniania papieru. Choć dziś może to nieadekwatne, bo większość z nas pisze na komputerze, ale coś w tym jest – mówił, że kiedy pisał, miał poczucie wolności. I tak żeglował na „czarodziejskim dywanie” – papierze, przez całe lata.

Korzeniami jego pisarstwa jest dzieciństwo w podwarszawskich Włochach oraz ludzie z warszawskiej ferajny, którzy imponowali mu zawsze siłą, tajemniczą przeszłością, innością. Był – i pozostał do dziś – uważnym obserwatorem nie tylko tych postaci, ale także miejsc gdzie wyrastał, ulic, domów i kamienic, zdarzeń i obyczajów – tego całego „światka parterowych domków w ogródkach, nielicznych willi, czynszowych ruder, glinianek, carskich fortów” – i to zarówno przed II wojną światową, podczas okupacji, w czasach Peerlu, a także dzisiaj. Swoją Warszawę i przedmieścia wnikliwie i zajmująco opisał, ocalając od zapomnienia, choć podkreśla, że „nigdy nie pisał bajek, a tylko to, co go interesuje”. Stał się bardem klimatów po trosze zakazanych, przelewając na papier motywy z ballad Stanisława Grzesiuka.

Nowakowski używa zwartego, suchego stylu – precyzyjnego, bez ozdób, przypominającego często zgrzebny raport, nie pozbawionego jednak humoru i ironii. Najbardziej odpowiada mu krótka forma – „na kształt małego koncertu”. Stał się mistrzem krótkich form narracyjnych. Do tej pory napisał ponad 500 realistycznych opowiadań zebranych w wiele tomów i tylko kilka powieści – gdyż dziwi go, że „można w powieści rozwijać i prowadzić wiele wątków”. Duża część jego książek ma charakter autobiograficzny, choć jest to autobiografizm wstrzemięźliwy, przesłonięty portretami opisywanych ludzi czy pejzaży. Czasowe przeskoki i konfrontacje są typowe dla jego gawędowej narracji, dowartościowujące magiczną przeszłość (bo ostatecznie jest to wyprawa do dzieciństwa i młodości) i obnażające ułomność teraźniejszości.

Niektórzy uważają, że cała jego twórczość jest autotematyczna, że jest spowiedzią Nowakowskiego, przykrytą tylko dość szczelnie prezentacją typów, szczegółów, sytuacji… On sam stwierdził w jednym z wywiadów: – Myślę, że od początku piszę wciąż jedną książkę, tylko w wielu wariantach.

Na początku lat 80. ubiegłego wieku wątki osobiste Nowakowski „zawiesił na kołku”, zaczął angażować się społecznie i politycznie. Od czasu powstania „Solidarności” oraz wprowadzenia stanu wojennego stał się bacznym rejestratorem gorącej rzeczywistości w Polsce. Dał temu wyraz w „Raporcie o stanie wojennym” (przełożonym na dziesięć języków) oraz „Notatkach z codzienności”, pokazując – poprzez obserwację życia zwykłych ludzi w domach, w pracy, w sklepach – nieludzki charakter systemu komunistycznego, wiele wynaturzeń, niszczenie i sowietyzację naszego życia społecznego. Odkrył w rodakach pozytywne cechy i wspólnotę. Wszyscy skupili się wtedy wokół prawdy i racji moralnych, powstali przeciwko tym, którzy ich zniewalali. Pisarz uważa, że był to najlepszy – w polskim, a także w jego życiu okres.

Już wcześniej cenzurowano jego książki, za pokazywanie i demaskowanie „świniowatości życia” w komunizmie. Współpracował więc z obiegiem niezależnym – wiele jego książek zostało wydanych w Paryżu, w Chicago, kolportowano je w kraju w drugim obiegu. Od połowy lat 70. był sygnatariuszem licznych, kierowanych do władz apeli w sprawie przestrzegania swobód obywatelskich i twórczych. W 1977 roku został współzałożycielem niezależnego podziemnego pisma literackiego „Zapis” (którego tytuł pochodzi zresztą od tytułu jego książki „Zapis” (PIW, 1965). Od marca do czerwca 1984 roku był więziony pod zarzutem „szkalowania PRL i ustroju socjalistycznego […] we współpracy z zagranicznymi ośrodkami dywersyjnymi”. Jako nieprzejednany wróg socjalizmu, wspierający „ekstremalny nurt w „Solidarności”, stał się dla władz PRL jednym z najbardziej niebezpiecznych literatów (w latach 1979-84 był w ZG ZLP). Jak działał system totalitarny opisał – na podstawie swoich 24 teczek, jakie znalazł w IPN – w tomie „Kryptonim „Nowy”. Historia mojej esbeckiej teczki” (Axel Springer Polska, Warszawa 2007).

Jednak zmiana systemu politycznego w 1989 roku, zdaniem pisarza, nie pociągnęła za sobą zmian w pozbawionych wolności i zdeprawowanych charakterach wielu rodaków. Naiwne złudzenia Nowakowskiego o odnowie moralnej narodu prysły. Kolejne jego utwory zaczęły nam więc uświadamiać, że straciliśmy wielki rozpęd, nadzieję, siły na odnowę. Nowakowski pisze, że „jakaś parszywość nas zalewa”, że w czasach rzekomej wolności „powstaje gęba biznesmena, menedżera, dealera, posła, działacza, dygnitarza – ohydą podszyte”. Po 1989 roku obserwuje strategię niepamięci, bydlęcenie narodu, rosnącą w siłę warstwę społeczną, którą nazywa „chamostanem” – wyrosłym na styku komunizmu i źle pojętej europeizacji. – Czy ta parszywość Pana zdaniem już nas zalała? – dopytywano się w Opinogórze. Nowakowski odpowiadał: – Jeszcze głowy wychylany, jeszcze łapiemy powietrze, ale chamostan, ta mieszanka powstała z mentalności pokomunistycznej, nuworyszów i nibyeuropejczyków, kiedy w środku jest cham, a na wierzchu błyszczący garnitur, rośnie w siłę.

Obecnie twórczość Nowakowskiego toczy się dwoma nurtami: nostalgicznym (opowiadania wspomnieniowe, portrety, obrazki dawnej Warszawy – w trzytomowym cyklu „Powidoków” (1995-98); drugi nurt to realistyczny – niesie książki, które ukazują naszą współczesność. Pisarz nie widzi dziś w polskiej rzeczywistości niczego wartościowego, ani dla siebie, ani dla społeczeństwa. Uważa, że świat stał się bez wartości, że pod jego dyktando staliśmy się jednakowi. Oba nurty łączy niechęć do teraźniejszości (stąd ucieczka do wspomnień, satyry). Krytykę polskiej transformacji ustrojowej zaczął od głośnego opowiadania „Homo Polonicus” (1992), a po nim wydał tomy: „Grecki Bożek” (1993), „Strzały w motelu George” (1997), „Prawo prerii” (1999), „Nekropolis” (2005), „Syjoniści do Syjamu” (2009). Ukazują one Polskę przełomu lat 80. i 90. jako bazaru – miejsca, gdzie wszystko i wszyscy są do kupienia.

Najchętniej wraca dziś do dawnej swojej Warszawy. Spaceruje, szuka bliższej i dalszej prawdziwej historii, szuka tamtego ducha, próbując wskrzesić byt z niebytu… Uwiecznia świat, który na naszych oczach przemija. Jego książki, poza przymiotami literackimi, mają też wartość dokumentalną, o czym możemy przekonać się w jego ostatnio wydanej książce „Moja Warszawa” (Iskry, 2010).

Dużo też publikuje – przykładem jest nowy cykl wspomnieniowy „Dziennik podróży w przeszłość”, drukowany w każdy weekend w dzienniku „Rzeczypospolita”. Nowakowski nie ustaje j w poszukiwaniu wartości, takich jak miłość, przyjaźń, poczucie braterstwa, wierność sprawie, męstwo. Ceni szczególnie przyjaźń – prawdziwą – bo w „tym zdeprawowanym, znijaczonym świecie” „jest to fundament, które daje człowiekowi wiarę i siłę”, ratuje często życie. Czasem swoje związki mitologizuje – z ludźmi i miejscami Warszawy – bo uważa, że w życiu i w literaturze potrzebne są mity.

Marek Nowakowski, nazywany często pisarzem pamięci, mieszkający dziś nie we Włochach, a w centrum Warszawy, jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i PEN-Clubu. Laureat nagród literackich: Fundacji im. Kościelskich (1968), Nagrody Kulturalnej „Solidarności” (1982). „Pulsu” (1982), Nagrody Wolności francuskiego PEN-Clubu (1983), Związku Polskich Pisarzy na Obczyźnie (1984), Fundacji im. Alfreda Jurzykowskiego (1984). W 2006 roku Prezydent Lech Kaczyński odznaczył go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Ten rok jest szczególnie dla niego ważny. W kwietniu 2010 roku obchodził swoje 75. urodziny, a w październiku 2010 roku został laureatem Nagrody Literackiej Miasta Warszawy w kategorii „Warszawski Twórca”, przyznawanej za całokształt twórczości.

Na koniec spotkania pisarz wyznał, że w życiu często kierował się intuicją. – Każdy powinien mieć własną busolę w życiu – mówił. Nie tylko licznie przybyłej młodzieży radził zachować elementarną uczciwość i przyzwoitość, aby „nie świnić innym bez powodu”, być siebie z zadowolonym. – Trzeba żyć niepokrętnie, tak, aby spojrzeć na siebie w lustro bez wstydu – mówił.
Nauczyciele, dziękując organizatorom za organizację ciekawych spotkań w Opinogórze, ubolewali, że młodzież nie zna książek Marka Nowakowskiego, nie ma w ich w lekturach, a poza tym młodzi nie lubią czytać. Pisarz odpowiedział:

– Od szczeniaka lubiłem czytać. Dzięki książkom miałem przygodę, tylko swój film. Nigdy na tym nie straciłem, nawet w więzieniu. Opowiadałem tam książki i …miałem zawsze papierosy. Spróbujcie złapać bakcyla czytania!

Na spotkaniu jego słowa podziałały. Pisarz przywiózł pięć egzemplarzy ostatniej książki „Moja Warszawa” i rozchwytano je w jednej sekundzie. Długo też chwalono jeszcze Marka Nowakowskiego za szczerość, wierność prawdzie, za otwartość. Podziwiano za wiedzę, talent, mądrość, że jest dziś autorytetem i wnikliwym obserwatorem rzeczywistości.

(Marek Nowakowskibył gościem VIII Spotkania z Literaturą w Opinogórze, 7 października 2010 r., powyższy tekst został opublikowany w „Ciechanowskich Zeszytach Literackich” nr 13/2011)