Najgorsi są zdrajcy – fragment książki „Obława Augustowska”

Najgorsi są zdrajcy – fragment książki „Obława Augustowska”

Marian Tananis: Najgorsi są zdrajcy

Sejny, maj 2013 – październik 2014

Marian Tananis wita w swoim niewielkim M, na jednym z blokowisk w Sejnach, z rzadką dziś dystynkcją. I zastrzega od progu:
– Wyjątkowo zgodziłem się na opowiadanie o Obławie Augustowskiej. Serce nie wytrzymuje… Zostałem już ostatni w tym zakątku augustowskich lasów. Wszyscy moi koledzy wymarli.

Rocznik 1929. Siwy, szczupły, o wyjątkowo smutnym spojrzeniu. Z charakterystyczną dla przedwojennych polskich elit godnością, dumą. Elegancki: szaroniebieska koszula, o ton ciemniejszy krawat, klasyczne spodnie na szelkach. Jego jedyny towarzysz życia, dobrze odżywiony kundel Pusio, poszczekuje z niezadowoleniem czując, że pan będzie teraz przez kilka godzin zajęty.

– Sami doprowadziliśmy do tej Obławy. Za bardzo zamanifestowaliśmy w Puszczy swoją siłę… – przykre wspomnienia stara się odpędzić od siebie ruchem ręki.

Jego ojciec, Antoni Tananis – piłsudczyk, służył w Legionach, potem walczył jako ochotnik z bolszewikami, ciężko ranny – był z zawodu leśnikiem. W odrodzonej Rzeczypospolitej został łowczym w Białowieży. Leśnikiem w kresowych borach był także dziadek Mariana, Leonard Tananis.

Podczas dwunastoletniej służby w wojsku carskim zdobył on także tytuł felczera i będąc już w cywilu prowadził praktykę lekarską. Przyjmował też od kobiet porody. Dlatego matka Mariana Tananisa – pochodząca z Podhala Leokadia z domu Waluś – też rodziła pod opieką teścia. Marian Tananis przyszedł więc na świat u dziadka, we wsi Lipiny, w powiecie augustowskim.

Łowczy Puszczy Białowieskiej, Antoni Tananis, mieszkał z rodziną w sielskiej Narewce w powiecie Hajnówka. Tam też Tananisowie wychowywali dwoje dzieci: Mariana i Walentynę. Nieopodal tej samej malowniczej Narewki, na skraju Puszczy Białowieskiej, urodziła się rok wcześniej i dojrzewała Danuta Siedzikówna „Inka”, łączniczka mjr. Łupaszki, dowódcy 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej.

Dom Tananisów w Puszczy Białowieskiej był polski, patriotyczny.

– Jako syn znanego łowczego rosłem beztrosko w przepięknych borach Puszczy Białowieskiej, nasiąkając poglądami otoczenia. Dobrze pamiętam jak na polowania oraz inne spotkania przyjeżdżali do nas goście nie tylko z Polski, ale i z Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, czy z Rosji sowieckiej.

Poznałem w dzieciństwie wiele osobistości, począwszy od prezydenta RP Ignacego Mościckiego , po Hermanna Göringa . Często mieszkali u nas w Narewce – wspomina liczący osiemdziesiąt cztery lata, Marian Tananis. Jako dorastający chłopiec, będący „niespotykaną kliszą wielu znanych osobistości”, zapamiętał między innymi, że Göring przychodził do nich na specjalnie smażone jajka.

Po wybuchu II wojny światowej i zajęciu tamtych terenów Rzeczypospolitej przez Sowietów, łowczy piłsudczyk wiedział, że musi przed nimi uciekać z Narewki. Wyboru dużego nie miał – Polska była okupowana przez obydwu sąsiadów. Pozostały mu tylko tereny okupowane przez Niemców. Bo chociaż w wyniku działań wojennych, w czasie kampanii wrześniowej 1939 roku, powiaty suwalski i augustowski zostały najpierw zajęte przez oddziały Armii Czerwonej (Augustów – 23 września, Suwałki – 24 września 1939 roku), to wkrótce zaborcy rozdzielili je pomiędzy sobą.

W następstwie niemiecko-sowieckiego układu o granicy i przyjaźni, podpisanego 28 września 1939 roku w Moskwie, powiat suwalski ostatecznie przypadł III Rzeszy (oddziały Wehrmachtu wkroczyły do Suwałk 12 października, a 26 października 1939 roku, dekretem Adolfa Hitlera, teren powiatu włączono do Rzeszy jako prowincję Sud Ostpreussen). Z kolei powiat augustowski, uchwałą Rady Najwyższej ZSRS, z 2 listopada 1939 roku, został wcielony do Związku Sowieckiego, jako rejon augustowski Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej (BSRS) .

Ojcu Mariana, leśnikowi Antoniemu Tananisowi, udało się przedostać do Augustowa -miasto było pod okupacją sowiecką przez niespełna dwa lata, do czasu napaści Niemiec na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku. W Augustowie uzyskał zgodę na przesiedlenie z rodziną na ziemie okupowane przez Niemców. Marian Tananis dobrze pamięta piekło ich przesiedlenia: aż przez Brześć, Łódź, Pabianice – tam, po trzech tygodniach oczekiwania w byłych koszarach, w kwietniu 1940 roku, Tananisowie otrzymali dokumenty w języku niemieckim, niezbędne do przedostania się do Suwałk (po niemieckiej stronie).

Zatrzymali się u rodziny we wsi Płaska, dokładnie u teścia Antoniego Tananisa – Piotra Walusia, wówczas dostawcy drewna do pobliskich tartaków. Aby przeżyć, łowczy z Białowieży też zaczął pracować przy transporcie drewna z Puszczy. Pomagał również – z żoną Leokadią – w gospodarstwie Walusiów. Nie na długo. Niemcy zaczęli do Puszczy sprowadzać swoich osadników, „obcy” Polacy ze wschodu stali się ich szczególnymi wrogami.

– Ojca posądzono, że jest wrogiem III Rzeszy. Znowu musieliśmy uciekać. Podczas przekraczania granicy sowiecko-niemieckiej ojciec został postrzelony przez strażnika w płuca i we wrześniu 1941 roku zmarł. Miał trzydzieści dziewięć lat – wspomina syn, który był wówczas dwunastolatkiem.

Ojciec, łowczy Puszczy Białowieskiej, piłsudczyk Antoni Tananis, spoczął w Mikaszówce. Matka, z córeczką Walentyną, pozostały w Płaskiej. Natomiast osierocony Marian stał się małym włóczęgą. Przebywał trochę u dziadków Walusiów w Płaskiej, to znów u Tananisów w Krasnopolu, albo u różnych leśników w Puszczy – kolegów ojca. I zawsze marzył, aby iść do lasu. Do polskiego podziemia niepodległościowego.

Pierwsze struktury konspiracyjne przeciwko Niemcom, na terenie powiatów suwalskiego i augustowskiego, zaczęły powstawać już jesienią 1939 roku. Tworzenie się podziemia miało charakter oddolny, choć główną rolę odgrywała inteligencja (z reguły oficerowie rezerwy). Prowadzono działalność wywiadowczą i propagandową, budowano struktury, gromadzono broń, ale prowadzono też akcje dywersyjne, sabotażowe, a nawet zbrojne. Na przykład 28 kwietnia 1940 roku, na drodze Kalety-Sejny, w rejonie jeziora Pomorze, grupa kpr. Witolda Pileckiego „Żwirki” rozbroiła funkcjonariuszy Grenzschutzu przewożących broń, amunicję i umundurowanie.

Podziemie na terenie powiatu augustowskiego, w odróżnieniu od powiatu suwalskiego, prowadziło ponadto ożywioną pracę skierowaną przeciw władzy sowieckiej oraz polskim współpracownikom NKWD (latem 1940 roku działalność egzekucyjna augustowskiego podziemia była absolutnym ewenementem w skali całego kraju – zlikwidowano wówczas co najmniej 20 osób wrogo nastawionych do polskiej działalności niepodległościowej).

Spotykało się to oczywiście z przeciwdziałaniem ze strony sowieckich organów bezpieczeństwa (NKWD-NKGB). Specyfika sowieckiej działalności represyjnej (zagrożenie deportacjami) oraz uwarunkowania terenowe (szerokie obszary leśne i bagienne) sprawiły, iż na terenie powiatu augustowskiego szybko doszło do powstania partyzantki.

Wybuch wojny pomiędzy dwoma okupantami Polski, w czerwcu 1941 roku, spowodował zajęcie przez wojska niemieckie terenów zajmowanych przez ZSRS. Ujednoliciło to wtedy działalność polskiego podziemia w powiatach suwalskim i augustowskim. Miejscowe struktury niepodległościowe skupiały się głównie na pracy organizacyjnej oraz na działalności wywiadowczej i propagandowej. Akcje dywersyjno-sabotażowe, też stopniowo nabierały rozmachu. Prowadzono walki z żandarmerią niemiecką, rozbijano posterunki, likwidowano agenturę i niebezpiecznych funkcjonariuszy aparatu okupacyjnego.

Wprawdzie 14 lutego 1942 roku Związek Walki Zbrojnej został przemianowany na Armię Krajową, jednak struktury ZWZ-AK przez niemal cały czas okupacji hitlerowskiej na tym terenie w działalności konspiracyjnej posługiwały się kryptonimem PZP-Polski Związek Powstańczy .

W końcu kwietnia 1944 roku na terenie Puszczy Augustowskiej pojawiła się sowiecka dywersyjno-rozpoznawcza grupa desantowa NKGB mjr. Konstantego Cwietyńskiego „Orłowa”. Zasilona jeńcami zbiegłymi z niewoli niemieckiej dała niebawem początek silnemu oddziałowi partyzanckiemu. W maju 1944 roku doszło do nawiązania kontaktu z lokalnym dowództwem AK, a następnie do zawarcia umowy o współpracy militarnej przeciw Niemcom. Niestety, współpraca z sowiecką partyzantką przyczyniła się do dekonspiracji struktur organizacyjnych oraz – będących jej następstwem – represji wobec żołnierzy AK.

Podziemie w obydwu powiatach brało także udział w szeroko zakrojonej akcji dywersyjnej „Burza” – latem 1944 roku, w czasie odwrotu wojsk niemieckich i wkraczania na wschodnie polskie ziemie oddziałów Armii Czerwonej. Po wspólnej walce z Polakami przeciwko Niemcom Sowieci uwidocznili jednak swój rzeczywisty stosunek do polskiego podziemia niepodległościowego.

Kiedy Marian Tananis skończył szesnaście lat spełniły się jego marzenia. Dostał się do Armii Krajowej, a właściwie już do Armii Krajowej Obywatelskiej (AKO). Była ona pod każdym względem – ideowym, organizacyjnym, personalnym – kontynuacją AK . Przysięgę żołnierza AK złożył 22 kwietnia 1945 roku, wraz z kilkoma kolegami, w przepięknym uroczysku Mały Borek, przed dowódcą oddziału AKO Obwodu Augustów, sierż. Władysławem Stefanowskim ps. ,,Grom”. Pamięta, że stojąc na baczność, trzymając na sercu prawą rękę z karabinem, powtarzał:

W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny Królowej Korony Polskiej, kładę swe ręce na ten święty Krzyż, znak męki i Zbawienia. Przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił, aż do ofiary mego życia. Prezydentowi Rzeczypospolitej i rozkazom Naczelnego Wodza oraz wyznaczonemu przezeń dowódcy Armii Krajowej będę bezwzględnie posłuszny, a tajemnicy dochowam niezłomnie cokolwiek by mnie spotkać miało.

Szesnastolatek zapamiętał też słowa „Groma”, przyjmującego przysięgę, o głównej misji partyzantki: żołnierze AK nie mogą dopuścić do zalewu komunizmu w Polsce. Przypomina sobie też tekst Hymnu Polski Podziemnej, przynajmniej pierwsze dwie zwrotki, które śpiewali w Puszczy:

Zorza wolności się pali/Nad Polską idących lat./Moc nasza przemoc powali /Nowy dziś rodzi się świat./Godzina pomsty wybija /Za zbrodnie, mękę i krew, /Do broni Jezus Maryja, /Żołnierski wzywa /nas zew! (bis) /Za Naszą Wolność i Waszą /Bracia, chwytamy za miecz /Śmierć, ani trud nas nie straszą /Zwycięski Orle nasz leć. /Godzina pomsty wybija/ Za zbrodnie, mękę i krew, /Do broni Jezus Maryja, /Żołnierski wzywa nas zew! (bis)

Dziś wspomina w Sejnach:

– Do Armii Krajowej przyjęto mnie bez oporu, gdyż znano dobrze mojego ojca. Zwłaszcza, że byłem dobrze zbudowany, wyglądałem o kilka lat starszy. Dostałem wojskowy mundur i przydział do akcji patrolowania Puszczy w oddziale „Grom”. Dano mi pseudonim „Murka”.

Chłopców w jego wieku, głównie harcerzy, było w Puszczy wielu. Oddział AKO sierż. Władysława Stefanowskiego ps. „Grom” – jednego z największych w Puszczy – powstał w kwietniu 1945 roku. Najpierw zgrupowany był nad rzeką Lebiedzianką w Balince. Tuż przed Obławą liczył 120-150 żołnierzy . W lipcu 1945 roku – według Tananisa za namową ppor. Józefa Sulżyńskiego, ps. „Brzozy” , dowódcy dużego oddziału AKO Obwodu Suwałki – „Grom” przeniósł swój oddział w głąb Puszczy Augustowskiej, nad Brożane.

– „Grom” uległ namowom „Brzozy”, choć nigdy mu nie ufał. Jednak obszar Puszczy wolny od Sowietów kurczył się, pewnie też nie miał wyjścia – tłumaczy Tananis.

Woda w jeziorze Brożane była głęboka, miejscami do czterdziestu metrów, i tak czysta, że można ją było pić prosto z jeziora. Kwitły na niej nenufary oraz inne kwiaty i trawy, wokół bogactwo ptactwa, owadów, ryb, płazów, gadów, zaś całe jezioro otoczone leciwym pięknym drzewostanem Puszczy. Kto kiedykolwiek zobaczył Brożane, niełatwo mu było zapomnieć urodę tego jeziora.

Od północy otaczały Brożane trudne do przebycia bagna i wertepy, zaś z drugiej strony jeziora – niezwykle piękne uroczysko. Jeszcze za czasów zaboru rosyjskiego wytypowane zostało ono jako siedlisko władz leśnych – była tam gajówka, kilka budynków gospodarskich. Nieopodal – nad jeziorem Płaskie – stacjonował w latach 1942-1945 obóz partyzancki AK „Żwirki”. Powołano nawet szkołę oficerów i podoficerów, którą ukończył komendant Witold Pilecki, ps. „Żwirko.”

Marian Tananis brał udział w wielu akcjach patrolowania Puszczy Augustowskiej . Została ona podzielona przez „Groma” na trzy części. Każdy trzyosobowy patrol miał swój odcinek do kontrolowania, obserwacji i przekazywania informacji. Do zadań patrolu, w którym był Tananis, należały częste kontrole dróg: Płaska-Gorczyca-Mołowiste, Sucha Rzeczka-Czarny Bród-Żyliny i wszystkich tras przez lasy do szosy Augustów, Lipsk, Grodno.

– Mieliśmy do dyspozycji wspaniałe niemieckie rowery. Umożliwiało to szybkie przemieszczanie się w terenie, byliśmy lotni – opowiada były młodociany żołnierz podziemia. Akcje zbrojne odbywały się najczęściej w lasach przy szosie Augustów-Grodno.

– Jej pobocza kryją do dziś kości wielu polskich żołnierzy – były partyzant mówi powoli, skupia się, często krępuje się, że jego pamięć już zawodzi. Pomiędzy Niemcami a Sowietami walka była bezwzględna. Polscy partyzanci z Puszczy Augustowskiej wspierali raczej radziecką „wyzwoleńczą” armię, z którą walczyli razem przeciwko niemieckim nazistom. Ale wkrótce Sowieci pokazali kim są naprawdę.

Były żołnierz wyklęty przymyka oczy, koncentruje się:
– W kwietniu 1945 roku była spora dostawa broni. Nie wiem skąd, pamiętam jednak nowe czeskie automaty „Bergmany”. Zbliżało się święto Konstytucji 3 Maja. „Grom” chciał ten dzień uczcić, wzmocnić swoich ludzi, pokazać jeszcze naszą siłę. Stworzył w lesie, w okolicach wsi Płaska, defiladę z trzystu żołnierzy Armii Krajowej, połączoną z pokazem broni. Sowieci dowiedzieli się. Zawiadomili w Moskwie Berię , że sami z „bandami” nie dadzą rady. Dlatego na ten maleńki skrawek ziemi rzucono tysiące wojsk Armii Czerwonej i NKWD. Obchody święta Konstytucji 3 Maja były największym głupstwem „Groma” – uważa, nie bez goryczy, Tananis.

Najgorsi byli zdrajcy. Tananis opowiada, na przykład, o wspomnianym już wyżej Włodzimierzu Cwietyńskim „Orłowie”:
– To był Polak, przynajmniej do nas chwalił się polskim rodowodem. Mówił, że jego ojciec, powstaniec styczniowy, został skazany na zesłanie w głąb Rosji. On, jego syn Włodzimierz Cwietyński, już się tam urodził. Akowcy lubili go, dobrze mówił po polsku, był naszym kolegą z lasu.

A okazał się komendantem specjalnego dywersyjno-rozpoznawczego oddziału NKWD . Partyzanci sowieccy mjr. Włodzimierza Cwietyńskiego „Orłowa” penetrowali lasy, rozbijali polską partyzantkę (dając broń w zamian za informację), a także Niemców. Rozpracowywali polskie podziemie niepodległościowe na rozkaz Berii. Wielu uznaje „Orłowa” za jednego z głównych sprawców późniejszych nieszczęść. Doprowadził bowiem do dekonspiracji części struktur AK, nie tylko w Puszczy Augustowskiej.

Marian Tananis wraca w swoich wspomnieniach ponownie do „Brzozy”…:

– Albo ppor. Józef Sulżyński, ps. „Brzoza” – dowódca dużego partyzanckiego oddziału AK w Puszczy Augustowskiej, też Polak. Dziś mówi się, że walczył, podobnie jak oddział „Groma”, nad Brożanem. A to nieprawda, nie walczył ani godziny. Wycofał znad jeziora swoich żołnierzy wcześniej, gdyż – jak się potem dowiedziało polskie podziemie – współpracował z NKWD i UB. W jego oddziale było też jedenastu dezerterów z armii niemieckiej, dobrze uzbrojonych. „Brzoza” okazał się zdrajcą, wydał wielu naszych kolegów z AK. Został przez władze AK, po ujawnieniu się, skazany na śmierć – na imię „Brzozy” leciwa, ale wciąż twarda, żołnierska twarz partyzanta z Sejn jakby się kurczy. Z bólu, bo jego zdaniem „Brzoza” wykończył w Puszczy oddział „Groma”, w którym Tananis służył.

Po przerwie Tananis kontynuuje opowieść o zdrajcach. Choć widać, że do dziś jest to dla niego temat niezwykle bolesny:
– Albo Jan Szostak, też akowiec. Do kościoła chodził i wyjątkowo gorliwie się modlił. Ale w pewnym momencie zaprzyjaźnił się z „Orłowem”. I przestał być katolikiem, stając się bandytą. Prawdziwym. Potrafił w bestialski sposób mordować najbliższych kolegów z podziemia. Z uśmiechem na ustach. Podczas Obławy towarzyszył enkawudzistom, pomagał w sporządzaniu list, wskazywał ofiary. Jak Judasz.

Po wojnie dostrzeżono zasługi Szostaka: kierował PUBP w Augustowie, stał się katem i postrachem miasta. W Białymstoku, dokąd awansował, nadal jak mógł tępił patriotów. Po Październiku’56 przekwalifikował się w Augustowie na rzeźbiarza ludowego . Odnosił sukcesy, nie narzekał na brak pieniędzy. Ale pod koniec życia się bał. Nie raz próbowano go zamordować. A i dziś, choć już długo po jego śmierci – a pogrzeb miał okazały – ludzie pamiętają zadane przez niego krzywdy. Na cmentarzu w Augustowie trzykrotnie wyrzucano Szostaka z grobu, argumentując, że „polska ziemia nie chce go przyjąć”. Augustowianie mają nadzieję, że teraz w piekle płaci za swoje zbrodnie…

Wśród Polaków wspomagających Rosjan podczas Obławy aktywny był też Mirosław Milewski (1928-2008), który od 1944 roku pracował w stalinowskim aparacie bezpieczeństwa. Zaczynał w Urzędzie Bezpieczeństwa w Augustowie, brał udział w pacyfikacji Puszczy Augustowskiej. Za pomoc w likwidacji podziemia niepodległościowego został w PRL wynagrodzony. Przeszedł wszystkie szczeble kariery – został generałem SB, ministrem spraw wewnętrznych (1980–1981), sekretarzem Komitetu Centralnego PZPR (1981–1985), należał do bliskich współpracowników gen. Wojciecha Jaruzelskiego.

Jego nazwisko wiązane jest i później z licznymi aferami i zbrodniami na Polakach, m.in. przedawnioną aferą „Żelazo”, czy zabójstwem księdza Jerzego Popiełuszki. W 1985 roku został jednak usunięty ze wszystkich stanowisk w partii i państwie, przeniesiony na emeryturę. Po obaleniu systemu komunistycznego został w 1990 roku aresztowany, ale na krótko. Dożył w Warszawie sędziwego wieku – w spokoju i dostatku, bez poniesienia jakiejkolwiek kary. Co prawda toczył się przeciwko niemu proces przed sądem w Giżycku, ale Milewski zmarł zanim zapadł prawomocny wyrok.

– Najgorsi są zdrajcy – podkreśla w Sejnach jeszcze raz Tananis, z naciskiem. – Zdrajcy to nie ludzie…

Zakończenia wojny żołnierze AK i AKO nie przyjęli radośnie. Znając czyny kolegów zdrajców i sowieckiego NKWD – wiedzieli co Polsce grozi pod skrzydłami Związku Sowieckiego. Nie przypuszczali jednak, że zbliżające się lato 1945, choć już „po wyzwoleniu”, będzie najbardziej tragiczne… I że Puszcza Augustowska – kojarzona z jeziorami, pięknymi lasami i letnim wypoczynkiem – zyska też miano miejsca największej zbrodni popełnionej na ziemiach polskich po zakończeniu wojny.

Choć do dziś wciąż jeszcze niewielu wie, nawet mieszkańców tego regionu, że na terenie i obrzeżach Puszczy, na obszarze trzech powiatów: augustowskiego, suwalskiego, sejneńskiego, a także w północnej części sokólskiego – w lipcu 1945 roku, a więc w kilka tygodni po zakończeniu II wojny światowej w Europie – przeprowadzono operację wojskową, która przyniosła prześladowania i nagłą, tajemniczą śmierć setek, a w świetle ostatnich badań, nawet tysięcy tamtejszych niewinnych mieszkańców.

Gdy rozpoczynała się Obława oddział „Groma” liczył już około 200 żołnierzy. Pod komendę sierż. Władysława Stefanowskiego ps. ,,Grom” przekazał bowiem swoich ludzi sierż. Sobolewski Wacław ,,Sęk” .
Tananis, razem z młodymi jak on kolegami, nadal tworzyli w puszczy swoistą siatkę zwiadowczą. Nie tylko informowali dowódcę o każdym przybyszu, ale też rozwozili informacje i rozkazy, posiadali broń. Ale przede wszystkim baczyli na teren.

Żołnierze z Puszczy nie wiedzieli, że od pierwszych dni lipca 1945 roku, aż do końca tego upalnego wówczas miesiąca, wkroczą na ich teren regularne, liczące ok. 45 tysięcy oddziały Armii Czerwonej , należące do 3. Frontu Białoruskiego oraz jednostki 62. Dywizji Wojsk Wewnętrznych NKWD (w tym 385. Pułk Strzelecki Wojsk Wewnętrznych NKWD ), które wspomagane przez UB, MO oraz polski pododdział 1 Praskiego Pułku Piechoty . I że przeprowadzą szeroko zakrojoną akcję pacyfikacyjną Puszczy Augustowskiej oraz przylegających do niej okolic – nazywaną Obławą Augustowską, „małym Katyniem” lub „kolejnym Katyniem”.

Polskie podziemie niepodległościowe z Puszczy Augustowskiej nie mogło przypuszczać, że zostanie zatrzymanych ponad siedem tysięcy ludzi, którzy będą więzieni na tej ziemi w kilkudziesięciu miejscach. Że Sowieci utworzą w stodołach, chlewach, szopach miejscowych gospodarzy, tzw. obozy filtracyjne, gdzie będą przesłuchiwać, bić i torturować zatrzymanych Polaków, metodami wyprodukowanymi w stalinowskim aparacie okrucieństwa i terroru.

Czasem nawet skrępowanych drutem kolczastym albo w dołach zalanych wodą pod gołym niebem. I że tylko część Polaków powróci do domów, a 592 zaginie bez wieści. Liczbę tę podawano do tej pory – Odział IPN w Białymstoku prowadzi też w tym kierunku śledztwo. Jednak w świetle ostatnich badań już wiadomo, że ofiar Obławy było więcej .

Lato 1945 było wyjątkowo piękne. A lipiec upalny. Sowieci zaczęli intensywniej niż zwykle czesać Puszczę. Szli tyralierą, skrupulatnie przetrząsali zagajniki, zarośla, otaczali przysiółki, pola, wsie. Aresztowali mężczyzn, głównie z polskiego podziemia niepodległościowego (wielu udało się uniknąć Obławy, dzięki dobrej działalności wywiadu AKO), ale właściwie wszystkich, nawet tych, którzy ledwie co wrócili z robót przymusowych w Prusach. Zabierali ich z domów, z pola, z lasu, z zebrań, skąd się dało. Niby na przesłuchania, a potem już nie wracali. Przepadali bez wieści.

Cała operacja kierowana była przez sowiecki kontrwywiad wojskowy Smiersz , na czele z dowódcą gen. Wiktorem Abakumowem , który wysłał swojego zastępcę Iwana Gorgonowa do pobliskiego Olecka . Na podstawie meldunków Gorgonowa i Zielenina , Abakumow opracowywał szyfrowane raporty do szefa NKWD Ławrentija Berii (dwa z nich są od niedawna znane dzięki Nikicie Pietrowowi). W likwidacji polskiego podziemia niepodległościowego pomagali również polscy konfidenci. Ponadto niektórzy partyzanci, nawet twardziele, też nie wytrzymywali nieludzkich przesłuchań oraz tortur w sowieckich katowniach i często sypali nazwiskami kolegów akowców…

Marian Tananis pierwszą wpadkę miał na początku Obławy. Realizując polecone zadania przebywał w samym środku Puszczy. Znał ją na pamięć, jak własną kieszeń. Do dziś wymienia bezbłędnie nazwy leśnych wsi, jezior, rzek. Widzi jezioro Brożane czy Sajno; wsie Mikaszówka, Mały Borek, Płaską czy Strzelcowiznę; wie jak i gdzie płynie rzeka Czarna Hańcza. Bo, jak uczył ich „Grom”: „Puszcza jest dla was wszystkim”…

Były partyzant ps. „Murka” opowiada:

– Podczas zwiadu na odcinku Mały Borek-Płaska, 12 lipca1945 roku, zobaczyliśmy nagle z kolegą Eugeniuszem Gołębiowskim tyralierę sowiecką. Przeszukiwała Puszczę. Za chwilę, od strony lasu, wyszła druga tyraliera. Byliśmy otoczeni. Zobaczyliśmy na łąkach kopki siana. Schowaliśmy broń. Wzięliśmy kosy, grabie i zaczęliśmy udawać, że pracujemy przy produkcji siana.

Oficer NKWD chyba nam trochę uwierzył, bo polecił trzem żołnierzom z pepeszami odprowadzić nas do punktu nr 2. Gdyby bowiem wysłał nas do punktu nr 1 – do stodoły i piwnicy Wernera w Paniewie, skąd wszystkich schwytanych szybko wywożono – słuch by po nas, tak jak po innych z tego punktu filtracyjnego, zaginął.

Natomiast punktem nr 2 była stodoła Józefa Wiśniewskiego, też w Paniewie – licha, źle pokryta i oszalowana. Otoczona na gęsto sowieckimi żołnierzami. Kiedy konwojujący Tananisa i Gołębiowskiego enkawudowcy polecili otworzyć drzwi tej stodoły, chcąc ich tam wepchnąć – więziono już w niej kilkadziesiąt osób. Większość z nich była znana młodym partyzantom od „Groma”.

Tananis opowiada:

– Cały czas dowożono ludzi do tej stodoły, z Płaskiej oraz z innych wsi. Na noc było nas w tej stodole 93. Mnie i Eugeniusza Gołębiowskiego przeszywał straszny ból, ponieważ słyszeliśmy strzały z broni maszynowej, karabinów i rozrywające się granaty znad jeziora Brożane. Wiedzieliśmy dobrze co się w jego mrocznych bagnach mogło dziać. Domyślaliśmy się, że toczyły się tam walki na śmierć i życie. Odgłosy bitwy docierały do nas przez trzy dni. Potem wszystko ucichło…

Młodych zwiadowców trzymano w tej stodole, podobnie jak wszystkich, bez pożywienia, nawet bez wody. Jeśli ktoś z bliskich nie doniósł więzionym jedzenia, umierali z głodu. Matka Mariana Tananisa dostała się któregoś dnia do wszechmocnego kapitana tego obozu. Podała synowi prowiant, ale zobaczyć się z nim nie mogła. W piątym dniu ich aresztowania, do stodoły Wiśniewskiego przyprowadzono jedenastu nowych więźniów, w tym Kostka Hańczuka, który dokładnie opowiedział co się nad Brożanem działo…

Wraz z innymi aresztowanymi, dwóch młodych zwiadowców z oddziału „Groma” AK, trzymano w tej stodole prawie przez dwa tygodnie.

– Specjalnie nas tam nie bili, tylko brutalnie przesłuchiwali. Bo w innych punktach filtracyjnych działy się naprawdę straszne rzeczy – wspomina były partyzant, który przez dziury w starej stodole, gdzie był więziony, mógł obserwować co robią Sowieci. Słyszał jak dyskutowali czy ich nie rozstrzelać. Bo „bandyci nie przystają do nowych czasów i muszą zginąć”. – Ta stodoła pozostała na zawsze w mojej pamięci – wzdycha były ps. „Murka”. Dziś już nie istnieje, została rozebrana.

Bicie, terroryzowanie, gwałty i tortury to była normalna praktyka w czasie Obławy lipcowej. Na przykład żona jednego z leśniczych, którą Tananis doskonale znał i rozmawiał po tragedii, została zgwałcona w Małym Borku przez kilkunastu czerwonoarmistów. Na oczach męża. Gwałcili ją wszyscy kto chciał, na zdjętych od stodoły drzwiach. Aż straciła przytomność. Obudziła się naga, we krwi, wśród much. Potem nie chciała żyć… Wychudła i niedługo zmarła.

Tananis nigdy też nie zapomni Kazi Dobrowolskiej (zwiadowcy z nią współpracowali), łączniczki „Groma”, żony Kazimierza – przedwojennego podoficera łączności. Opiekowała się dokumentacją AK. Więziono ją, bardzo pobitą, w stodole Wernera. Potem przepadła bez wieści. Zlikwidowali ją, podobnie jak skatowanego tam syna leśniczego, Fabiana Stefanowskiego, czy Eugeniusza Hańczuka oraz wielu innych. Tak skutecznie, że do dziś nikt nie wie gdzie są ich kości. Mimo iż Kazimierz Dobrowolski szukał żony przez całe życie. Podobnie jak rodziny innych zaginionych.

– U Wernera, jak opowiadali mi ocaleni, Sowieci ukrywali „Brzozę”. Pomagał im w identyfikacji żołnierzy polskiego podziemia – były partyzant pokazuje odręczny szkic sytuacyjny terenu. Narysował wsie, oznaczył w nich i ponumerował punkty filtracyjne, ponadto zaznaczył pięć jezior, kilka śluz, Kanał Augustowski, swoją drogę więźnia.

Ze stodoły Wiśniewskich przepędzono Tananisa, wraz z innymi ponad stu aresztowanymi, 23 lipca 1945 roku, do innej „filtracyjnej” stodoły – do Godlewskiego, na końcu wsi Płaska. Pod silną uzbrojoną obstawą NKWD, traktując jak straceńców. Tam więziono około 170 Polaków. Wielu szybko rozwieziono: do Augustowa albo dalej, według Tananisa pod Grodno. W domu Godlewskich poddawano wszystkich ostrym przesłuchaniom. Bito i torturowano więźniów choćby za to, że przesłuchujący ich enkawudziści nie rozumieli języka polskiego…

– Wracaliśmy z tych przesłuchań, do pobliskiej stodoły Godlewskich, coraz bardziej zmaltretowani – opowiada Tananis. – W ostatnich dniach przyjechało na podwórko przed stodołą dwóch oficerów dobrze mówiących po polsku, pewnie byli Polakami. Jak zwykle pytali o AK, o broń, o dowódców. Mnie zapytali również czym się zajmuję. Odpowiedziałem, że jestem uczniem, szkoły zawodowej w Suwałkach. I chcę zostać traktorzystą.

A partyzantów w ogóle nie widziałem – Tananis opowiada, że ostatnie przesłuchania trwały dniem i nocą. Do końca jego pobytu zostało ich w stodole dokładnie 93. Stodoła Godlewskiego w Płaskiej istnieje do dziś, choć doklejono do niej kilka przybudówek. Tananis zrobił nawet jej zdjęcie. Stoi też dom, miejsce okrutnych przesłuchań Polaków. Dla upamiętnienia ich dramatu postawiono przed domem krzyż.

Po następnych paru dniach Sowieci zapowiedzieli, że znowu zmienią im miejsce pobytu. Zbudzono ich wcześnie rano, wyczytano listę i ustawiono czwórkami w kolumnę. Na czele i na końcu jechali oficerowie NKWD, w środku szli aresztowani, jak na rozstrzelanie. Gnano ich od stodoły Godlewskiego w Płaskiej, raz w jedną, raz w drugą stronę. Byli przekonani, że na śmierć. Teren był niebezpieczny, pełen min. W Augustowie mosty pozrywane. Bez możliwości ucieczki.

Doszli najpierw do Czarnego Brodu. Potem do Lipowca, gdzie przetrzymywano ich w suszarni szyszek. Tu trzech oficerów mówiło dobrze po polsku, choć mieli sowieckie mundury. Marian Tananis spotkał tam więzionego swojego dziadka, Piotra Walusia. I widział się z matką, która podała mu jedzenie. Matka, podobnie jak inne kobiety, chodziła do oficerów NKWD z prośbą o zwolnienie syna.

Niewiasty nosiły enkawudzistom bimber, nie raz oddawały się, aby tylko uwolnić swoich mężczyzn…
Z Lipowca, wraz z kolegą Eugeniuszem Gołębiowskim, Tananis został doprowadzony przez trzech enkawudzistów do sowieckiego obozu we wsi Białobrzegi, gdzie usłyszeli: „Akcja jest skończona. Musicie iść z powrotem”. Zawrócili. I doszli do centrum Augustowa.

Osadzono ich w piwnicy w słynnym budynku augustowskiego PUBP – osławionym do dziś, straszącym nad Nettą „Domu Turka”. Jego kazamaty stały chwilowo puste, bo więzionych zabrano akurat na śmierć. Tananis spędził w tych augustowskich strasznych wciąż piwnicach tylko jedną noc. Miał z kolegą szczęście – w tym „piekle” przesłuchiwał ich Milewski, a nie znający ich z lasu Jan Szostak, który akurat wyjechał wraz z transportem skazanych, jak mówiono, do Grodna. Skłamali Milewskiemu, że byli na szabrze…

I 7 sierpnia 1945 roku szesnastolatek wrócił z powrotem do lasu.

„Puszcza jest dla was wszystkim”… – Tananis miał w uszach słowa „Groma”, kiedy podążał do niej jak na skrzydłach z augustowskiej siedziby PUBP. Szedł ponad sześć godzin. Głodny, na jednym z zagonów zjadł tylko trochę młodej marchewki, na innym – maku z makówek.

– Okazało się, że naszego oddziału już nie było. Został całkowicie rozbity nad Brożanem… Zamordowano dziesiątki moich kolegów, zaginął „Grom”. Ujęto wielu jego żołnierzy, moich kolegów, o których słuch zaginął… – były ps. „Murka” spuszcza smutne oczy, wspomnienie do dziś jest dla niego straszne…

Bo tego samego dnia, kiedy on wpadł w ręce Sowietów, 12 lipca 1945 roku, nad Brożanem rozegrała się największa bitwa Obławy Augustowskiej. Oddziały Armii Czerwonej, w sile siedem tysięcy żołnierzy, podeszły z kilku stron pod las przyległy do jeziora. Sowieci skierowali na około 200 partyzantów zmasowany atak. Bitwa była nierówna. Oprócz ogromnej przewagi liczebnej, NKWD było doskonale uzbrojone – użyto ciężkich karabinów maszynowych, granatów i moździerzy.

Sowieci mieli też zapewnione stałe dostawy amunicji. Mimo to batalia trwała aż trzy dni. Dopóki żołnierzom AKO starczało amunicji, Rosjanie bali się wchodzić w głąb Puszczy, oddalać się od zajmowanych na stałe stanowisk. Partyzantów próbujących ucieczki na otwartą przestrzeń, bądź do jeziora, kładły serie z ciężkich karabinów maszynowych, ustawionych na bardzo dogodnych pozycjach strzeleckich.

– Masakrę nad Brożanem przeżyli nieliczni, tylko miejscowi, którzy dobrze znali las – wspomina Tananis. – Jednak większość żołnierzy „Groma” pochodziła z Wileńszczyzny. Podczas tej batalii zginęło około 75 podziemnych żołnierzy. Rannych czerwonoarmiści dobijali i wywozili w kierunku Białorusi. Pozostałych ujęli żywcem. Też wywieźli i słuch po nich zaginął. Prawdopodobnie razem z „Gromem”, poległ nad Brożanem jego młodszy brat, też partyzant Lucjan Stefanowski.

Relacje te Marian Tananis usłyszał od nielicznych kolegów z oddziału „Groma”, którzy ocaleli. Do dziś nie może darować, że „Grom” – „ten jedyny człowiek z zasadami, wielki patriota, niezwykle prawy, odważny i szlachetny” – dał się podejść i zabić Sowietom. Mówiono, że najpierw potknęła mu się noga, kiedy przeskakiwał z wysepki na wysepkę na jeziorze. Został raniony. Potem, jak mu opowiadano, Sowieci dobili go, podobnie jak innych rannych, i wywieźli zacierając ślady.

– A wszystko przez to, że „Grom” uległ namowom „Brzozy” i przeniósł swój oddział nad Brożane – nie może darować Tananis. – Choć wiedzieliśmy wszyscy, że nie lubili się, nigdy nie umieli się porozumieć. „Grom” nazywał „Brzozę” „sowieckim ścierwem”, sam to słyszałem. A jednak „Brzozie” udało się przekonać „Groma”, że nad jeziorem będzie im łatwiej, i razem, pokonać Sowietów. Potem się okazało, że to była pułapka „Brzozy”, że współpracował z UB i NKWD. Sam nad Brożanem nie walczył, wycofał też swoich żołnierzy.

– Najgorsi są zdrajcy – powtarza leciwy dziś akowiec, zdając sobie sprawę, że sam uratował się cudem.
Obrazy z tamtych dni pamięta obecnie lepiej niż wydarzenia z wczoraj. Szczególnie ludzi.

– Wciąż widzę tych szlachetnych, dzielnych, kochających Polskę żołnierzy. Ich twarze, ruchy, oddanie dla dowódcy – ociera łzy były partyzant.

Znał siostrę „Groma”, Jadwigę Rewińską z domu Stefanowską. Opowiadała mu, że przed Obławą widziała się parę razy z bratem. Przychodził do rodzinnego domu pod Augustowem, uzbrojony, w mundurze. Mówił, że walczą o inną Polskę, że zamiast okupacji niemieckiej jest sowiecka. Słyszała też, że młodszy jej brat, Lucjan Stefanowski, dołączył do brata Władka – „Groma”. I też ślad po nim zaginął.

Leśni żołnierze pragnęli odwetu za Brożane. W Strzelcowiźnie postanowili stworzyć nowy oddział. Aby pokazać, że Obława nie zniszczyła całego patriotycznego podziemia. Marian Tananis, dla większego bezpieczeństwa, otrzymał drugi pseudonim – „Burak”.

– Niech Pani sobie wyobrazi, że w ciągu trzech tygodni mieliśmy nowy, dobrze uzbrojony oddział, gotowy do zemsty – Marian Tananis uśmiecha się, zapala na tamto wspomnienie. Jego głos staje się dźwięczny, bo znowu zaczęli się dawać stalinowcom we znaki akcjami dywersyjnymi.

Zdaniem Danuty Kaszlej utworzenie nowego uzbrojonego oddziału ułatwiła atmosfera po lipcowej Obławie. Strach po tym pokazie wszechmocy i bezkarności aparatu terroru, jakim była Obława Augustowska, był ogromny. Ocaleni partyzanci byli wciąż bezwzględnie tropieni. Enkawudowcy, wraz z ubekami, urządzali na nich kolejne „obławy po obławie”. Ci z żołnierzy podziemia, którzy nie wyjechali z tego terenu i nie ukryli się, tworzyli więc nowe oddziały, gdyż Puszcza była dla nich – „spalonych”, poszukiwanych – jedynym schronieniem, samoobroną w coraz trudniejszych warunkach bytowania.

Zdekonspirowani nie mieli zazwyczaj wyboru – las albo ubeckie kazamaty i wyrok śmierci, który w tym czasie był najbardziej prawdopodobnym scenariuszem. Woleli zginąć w walce. Tworząc partyzanckie oddziały w latach 1945-1947 mogli jeszcze mieć nadzieję, że dotrwają do odwrócenia sytuacji.

Marian Tananis, po kilku tygodniach od dramatu w Brożanem, po oswojeniu się ze strasznymi przeżyciami i klęską w walce z Sowietami – wraz z trzema uzbrojonymi partyzantami: Rogalewskim, Gołębiowskim i Dzimitrowiczem – odważył się wybrać na miejsce tragedii nad Brożanem. Zabrali ze sobą łopaty, koce i prześcieradła.

– Chcieliśmy godnie pochować swoich kolegów, a także zobaczyć i przeanalizować przebieg masakry – opowiada ps. „Burak”. – Okazało się, że nad jeziorem … nie ma śladów po batalii. Ani ciał, ani broni, ani nawet drzazg! Wszystko zostało przez 45 dni od bitwy ładnie posprzątane.

Odkryli jednak leśną drogę na wschód, w stronę Giedzia i Kalet, rozjeżdżoną samochodami. Szli nią długo, niemal do samej granicy z Litwą i Białorusią. Były widoczne, zryte od opon, miejsca do mijania się samochodów – na jednym Gołębiowski znalazł orzełek z koroną, z czapki partyzanta. Wtedy złożyli wspólną przysięgę: będą milczeć o zbrodni nad Brożanem, przynajmniej do czasu kiedy będzie można o niej powiedzieć całą prawdę. A koledzy, którzy zginęli pozostaną w ich pamięci i sercach…

I dopiero niedawno Marian Tananis postanowił tragedię w Brożanem opowiedzieć. Od czasu do czasu odwiedza też to tragiczne jezioro i jego okolice. Wspomina czas Obławy, jej największą bitwę stoczoną przez żołnierzy z oddziału „Groma”, do którego należał. Sporządza notatki, rozmawia z dziennikarzami. Posiłkując się, między innymi jego wiedzą archeolodzy z Warszawy – sprowadzeni przez nowo powstałe w Augustowie Stowarzyszenie Poszukiwań Miejsc Walki i Martyrologii oraz Mogił Wojennych „Leśni” – zaczęli już przeczesywać jezioro, pragnąc odnaleźć ślady bitwy: broń, ludzkie szczątki, przedmioty po nich.

Od połowy lat 90. XX wieku Danuta i Zbigniew Kaszlejowie (od 2006 roku w ramach Klubu Historycznego im. Armii Krajowej w Augustowie), a od 2012 roku Stowarzyszenie „Leśni” zbierają materiały o tej mało znanej batalii i czynią starania, aby postawić nad Brożanem monument upamiętniający zbrodnię sowiecką na żołnierzach polskiego podziemia, przywracający należną im pamięć .

– Brożane wygląda dziś zupełnie inaczej, bo w Polsce Ludowej dalej zacierano wszelkie ślady zbrodni – mówi Tananis. – Wycięto wiele drzew naszpikowanych pociskami, teren nad jeziorem osuszono. Na brzegi nawieziono piachu i żwiru, tworząc dogodne miejsce do biwakowania.

Augustowski historyk Zbigniew Kaszlej, podczas uroczystości poświęcenia Krzyża upamiętniającego miejsce potyczki nad jeziorem Brożane, 14 czerwca 2014 roku, powiedział w swoim wystąpieniu, że nad Brożanem walczyli partyzanci z oddziałów” Groma” i „Brzozy”. Wycofując się przed jednostkami Armii Czerwonej przeprowadzającymi Obławę, spotkali się w okolicach Strzelcowizny, około 10 kilometrów od jeziora Brożane. Zostali tam zlokalizowani przez Sowietów i powoli spychani w stronę jeziora Brożanego, gdzie 12 lipca 1945 roku rozegrała się ostateczna batalia żołnierzy AKO Obwodów Augustów i Suwałki.

Walkę z frontowymi oddziałami Armii Czerwonej i wojskami wewnętrznymi NKWD podjęło nad Brożanem około dwustu żołnierzy Armii Krajowej Obywatelskiej Obwodów Augustów i Suwałki. Efekt jej musiał być tylko jeden. Bolesław Rogalewski ps. „Sosenka”, partyzant z oddziału „Brzozy” walczący nad Brożanem, powiedział historykowi znamienne słowa: „Im dowozili amunicję, a nam nie”. Według przekazów walka trwała kilka dni. „Sosenka” mówił o pięciu dniach, zaś zdaniem historyka – przy tej dysproporcji sił i środków – walka mogła trwać tylko dzień–dwa, a potem trwało tylko poszukiwanie przez Sowietów partyzantów w okolicach jeziora.

Według przekazów z okrążenia przebiło się część oddziału „Brzozy”. Historyk rozmawiał z kilkoma uczestnikami walki. Przekazy były różne. Niektórzy partyzanci przetrwali wchodząc na drzewa i wysoko w gałęziach doczekali odejścia stąd Sowietów. Inni siedzieli w jeziorze, trzymając w ustach trzcinowe rurki, jak nadchodziły patrole sowieckie. Inni mówili, że „Brzoza” – dowódca oddziału nad jeziorem Brożane wcale nie walczył, tylko niektórzy jego żołnierze. Po latach, gdy uczestnicy walki nad jeziorem Brożane nie żyją, trudno to jednoznacznie ustalić.

W szyfrogramie gen. Abakumowa z 24 lipca 1945 roku do Berii, który to dokument ujawnił trzy lata temu Nikita Pietrow z rosyjskiego Memoriału, podany jest fakt aresztowania „Groma” i 50 żołnierzy. Jest także raport kierownika PUBP w Suwałkach ppor. Mossakowskiego, który 16 lipca 1945 roku, a więc na gorąco, podczas trwania Obławy, komunikował, że w okolicach jeziora Brożane wojska radzieckie spotkały grupy bandyckie „Groma” i „Brzozy”, które stawiały czynny opór.

Zostało zabitych 4 oficerów z bandy „AK” oraz 57 bandytów wzięto do niewoli. Dokument podaje, że zabrano przy tym łącznie 58 szt. karabinów ręcznych automatów i karabinów maszynowych. Ostatnie zdanie w raporcie Mossakowskiego brzmi: „Zatrzymani oraz zabrana broń są w rękach sowieckiego kontrwywiadu wojskowego „Smiersz”.

Dokumenty uzupełniają relacje ludzi. Historyk rozmawiał z Franciszkiem Miluciem ps. „Karp”, który został ujęty w Obławie i był przetrzymywany w stodole w Białowierśniach. Podaje on fakt przywiezienia do stodoły w Białowierśniach przez Sowietów około 30 żołnierzy zatrzymanych nad jeziorem Brożane. Zostali oni stamtąd wywiezieni i zginęli wraz z ofiarami Obławy zatrzymanymi w innych niż Brożane miejscach. Natomiast „Sosenka” w rozmowie z nim potwierdził, że „Grom” nie zginął nad jeziorem Brożane.

Był przesłuchiwany przez kontrwywiad „Smiersz” w Gibach. Jest to zgodne z informacją przekazaną w szyfrogramie szefa „Smiersza” Abakumowa do Berii z 24 lipca 1945 roku. Niezależnie od tego czy Władysław Stefanowski ps. „Grom” poległ w walce nad Brożanem, czy też został przekazany „Smierszowi” i torturowany w Gibach – zginął w Obławie Augustowskiej. Natomiast nie figuruje on na listach ofiar Obławy opublikowanych przez IPN.

Losy Józefa Sulżyńskiego „Brzozy” były zgoła odmienne. Przetrwał on Obławę, ujawnił się w czasie akcji „Radosława” we wrześniu 1945 roku i za to, a nie za zdradę – jak przekazali Zbigniewowi Kaszlejowi partyzanci „Brzozy” – otrzymał konspiracyjny wyrok śmierci, który nie został wykonany. Po wojnie wyjechał na Ziemie Odzyskane, gdzie pracował w Giżycku, następnie w Ełku. Dokumenty UB potwierdzają jego inwigilację do 1956 roku. Zmarł w Warszawie w listopadzie 1995 roku. Zob. http://akklub.pl/

Ale wróćmy jeszcze do czasów partyzanckich bohatera pierwszego rozdziału tej książki, Mariana Tananisa…
Podczas jednej z akcji w Puszczy, 21 stycznia 1946 roku, został ranny w bok. Pomimo represji polskie podziemie, na terenach północno-wschodniej Polski zajętych przez Sowietów, kontynuowało bowiem działalność niepodległościową. Prowadzono ją – aż do połowy lat pięćdziesiątych – w ramach Armii Krajowej, a po jej rozwiązaniu – Armii Krajowej Obywatelskiej, a później Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”.

Ranny 21 stycznia 1946 roku Tananis, wraz z innymi „bandytami”, był przesłuchiwany przez NKWD, w siedzibie milicji w Lipsku. Potem Sowieci przywieźli go wraz z innymi ujętymi żołnierzami AK znowu do kazamatów PUBP w Augustowie. Tym razem kat Augustowa, Jan Szostak, był obecny. Rozpoznał go. Przypomniał Tananisowi, że niedawno wywinął się z tego gmachu.

– Teraz mi się już nie wymkniesz! Będziesz sądzony przez naszą władzę – rzekł złowrogo. Straszył sądem doraźnym, karą śmierci.

Tananis wspomina, jeszcze dziś nie bez bólu:

– Tym razem torturowali. Bili, tylko za to, że byliśmy w AK. Mocno. Nade mną pastwił się też sam Jan Szostak. Przez dwa tygodnie mojego więzienia „u Turka”, czyli w piwnicach augustowskiego PUBP, działy się straszne rzeczy…
Po zrywaniu paznokci i łamaniu palców ma do dziś blizny i zniekształcenia. Jeszcze bardziej bolesne było bicie łańcuchami w stopy…

Wyroki wydawano szybko. Po przewiezieniu do Białegostoku usłyszał, że powinien stanąć przed sądem doraźnym i być skazanym na karę śmierci. Nie miał jednak jeszcze ukończonych siedemnastu lat. Postawiono go więc przed Wojskowym Sądem Rejonowym i 26 kwietnia 1946 roku skazano na piętnaście lat pozbawienia wolności, z odsiadką we Wronkach. Na mocy amnestii złagodzono mu jednak karę do siedmiu lat i trzech miesięcy.

We Wronkach odsiedział sześć i pół roku. Jak wspomina to słynne więzienie? Jak sen. Nieprawdopodobny. W dwuosobowych celach, bez posłań, lokowano po sześciu więźniów. Chociaż i tak większość czasu spędził w ciemnej klatce, karcerze… Na resztę kary wysłano go do kamieniołomów.

Za oknem piękny, ciepły maj. Akurat Boże Ciało – w miasteczku trwają procesje, dziewczynki w bieli sypią kwiaty przed Najświętszym Sakramentem. Do czterech ołtarzy w centrum Sejn tłumy modlą się w dwóch językach: polskim i litewskim. Z charakterystycznym kresowym zaśpiewem.
A Pusio cały czas szczeka…

Po odbyciu kary – we Wronkach i kamieniołomach – Tananis, zwolniony z więzień 26 lutego 1953 roku, wciąż nie był jednak wolny. Mógł pracować, ale tylko w kopalniach. Najpierw dostał kartę zatrudnienia do kopalni uranu w Kowarach na Dolnym Śląsku – uciekł stamtąd po trzech miesiącach na Górny Śląsk. Tam zmienił cztery kopalnie węgla, pracował między innymi w kopalni „Wujek”.

– W kopalniach pracowałem razem i na takich samych niewolniczych zasadach jak żołnierze górnicy – opowiada. – Podobnie jak karne bataliony kopalniane, jak wyrzutki społeczeństwa, funkcjonujące pod szyldem Wojskowej Służby Zastępczej, obejmowały mnie najbardziej zamaskowane metody represjonowania „wrogów ustroju”. Otaczała nas wszystkich aura wzgardy .
Pamięta, że naród pozbawiony podczas II wojny światowej, przez Niemców i Sowietów, polskiej patriotycznej inteligencji, był bardzo podzielony.

– Nawet w mojej rodzinie patrzono na mnie wtedy jak na zbrodniarza. Ale ocalałem, i to zachowując godność żołnierza – podnosi się jeszcze całkiem rześko. Idzie uciszyć Pusia, który bez przerwy szczeka.

Jako „wróg narodu polskiego” Marian Tananis nie mógł studiować. Ale mimo restrykcji, udało mu się na Śląsku skończyć wieczorowe technikum górnicze, a potem inżynierskie studia górnicze – nie będąc wcale na Akademii Górniczo-Technicznej. Sposobem… – Jakoś los mi pomógł … – uśmiecha się.

Został inżynierem, specjalistą BHP w kopalni dla dwóch i pół tysiąca ludzi. Ożenił się, doczekał dwóch córek. Jego jedyna siostra, młodsza Walentyna, która odwiedziła go po odbyciu kary, też wyszła za mąż na Śląsku. Poznała męża i została. Ze względu na brata z podziemia niepodległościowego nie raz była inwigilowana, prześladowana przez UB. Jeszcze żyje. Marian Tananis pracował na Śląsku do 1982 roku. Aż do czasu, kiedy dorobił się choroby zawodowej – nieuleczalnej krzemicy. Skorzystał wtedy z wcześniejszej renty i wrócił do „swojej” Puszczy, tym razem w stanie wojennym. Zamieszkał z rodziną w jej pobliżu, w Sejnach.

Dziś były partyzant Marian Tananis został sam. Żona umarła. Córki mają własne życie – jedna mieszka w Sejnach, druga przejęła rodzinne mieszkanie na Śląsku. Były żołnierz ruchu oporu korzysta, ze swoim czworonogiem, z pomocy domowej. Jako kombatant i ofiara represji wojennych i powojennych, w ramach zadośćuczynienia za doznane krzywdy, otrzymał w 1993 roku 210 tysięcy złotych (występował o 420 tysięcy).

Idzie do drugiego pokoju. Przynosi dokument odnaleziony w 1990 roku przez Nikitę Pietrowa w moskiewskich w archiwach KGB . W 2011 roku ten rosyjski historyk, wiceprzewodniczący Stowarzyszenia „Memoriał” , go opublikował. Jest to szyfrowana depesza, wysłana 21 lipca 1945 roku przez dowódcę wojskowego kontrwywiadu Smiersz, gen. Wiktora Abakumowa – do szefa NKWD w Moskwie Ławrentija Berii. Tananis dostał kopię tego niezwykłego dokumentu od księdza prałata Stanisława Wysockiego, szefa Związku Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej 1945 roku.
Podaje mi go w milczeniu…

Zgodnie z Waszym poleceniem został przeze mnie 20 lipca rano skierowany samolotem do miasta Treuburg [Olecko] pomocnik naczelnika GUKR SMIERSZ [Głównego Zarządu Kontrwywiadu „Śmierć Szpiegom”] generał-major Gorgonow z grupą funkcjonariuszy kontrwywiadu dla przeprowadzenia likwidacji aresztowanych w lasach augustowskich bandytów.

Po przybyciu Gorgonow i naczelnik UKR „SMIERSZ” 3. Frontu Białoruskiego generał-porucznik Zielenin przekazali następujące doniesienie: Wojskami 3. Frontu Białoruskiego w dniach od 12 do 19 lipca przeczesano te lasy, zatrzymano 7049 ludzi. Po sprawdzeniu wypuszczono 5115 ludzi, spośród pozostałych 1934 zatrzymanych wykryto i aresztowano jako bandytów 844 ludzi, w tym 252 Litwinów, którzy mieli związki z formacjami bandyckimi na Litwie i zostali przekazani miejscowym organom NKWD-NKGB Litwy.

Jest sprawdzanych 1090 ludzi, z których 262 to Litwini, i z tej przyczyny przekazano ich organom NKWD-NKGB. Zatem liczba aresztowanych na 21 lipca br. wynosi łącznie 592 ludzi oraz zatrzymanych, którzy są sprawdzani, 828 ludzi. U aresztowanych bandytów w lasach w skrytkach przejęto 11 moździerzy, 31 karabinów maszynowych, 123 pistolety automatyczne, karabiny, pistolety i granaty, i 2 radiostacje.

Jeśli uznacie za zasadne przeprowadzenie operacji w tym stanie rzeczy, to likwidację bandytów zamierzamy przeprowadzić w następujący sposób:

1. Wszystkich wykrytych bandytów w liczbie 592 ludzi zlikwidować. W tym celu zostanie wydzielony zespół operacyjny i batalion wojsk Zarządu SMIERSZ 3. Frontu Białoruskiego, już przez nas sprowadzony w związku z działaniami kontrwywiadowczymi.
Pracownicy operacyjni i zestaw osobowy batalionu będą doskonale poinstruowani o zasadach przebiegu likwidacji bandytów.

2. Podczas przeprowadzania operacji zostaną podjęte konieczne środki do tego, aby zapobiec ucieczce któregokolwiek z bandytów. W tym celu oprócz doskonałego instruktażu pracowników operacyjnych i żołnierzy batalionu, działki leśne, w których będzie przeprowadzana operacja, zostaną otoczone i zapobiegawczo okolice zostaną przeczesane.

3. Odpowiedzialność za przeprowadzenie likwidacji zostanie rozłożona na pomocnika naczelnika Głównego Zarządu „SMIERSZ” generała-majora Gorgonowa i naczelnika Zarządu Kontrwywiadu 3. Frontu Białoruskiego generała-porucznika Zielenina.
Towarzysze Gorgonow i Zielenin to dobrzy i doświadczeni czekiści i to zadanie wykonają.

Pozostałych zatrzymanych 828 ludzi będzie się sprawdzać przez okres 5-dniowy i wszyscy wykryci bandyci zostaną zlikwidowani w ten sam sposób. O liczbie wykrytych bandytów z tej grupy zatrzymanych zostanie Wam zameldowane.
Proszę o Wasze polecenia.
Abakumow

Tananis uśmiecha się, komentuje:

– Dla Berii zrobiliby wszystko… Z depeszy tej wynika, że 20 lipca 1945 roku z Moskwy do Olecka przybyła specjalna ekipa funkcjonariuszy Smiersza, kierowana przez gen. Iwana Gorgonowa, mająca przeprowadzić „likwidację zatrzymanych w lasach augustowskich bandytów”. Likwidacją mieli dowodzić gen. Gorgonow oraz szef kontrwywiadu Smiersz 3. Frontu Białoruskiego, gen. Zielenin. Liczba 592 osób, wymieniona w depeszy Abakumowa, odpowiada prawie dokładnie liczbie mieszkańców naszego regionu zaginionych w czasie Obławy.

Według Nikity Pietrowa, który bywa w Augustowie, współpracuje z badaczami i spotyka się z mieszkańcami, Obława została przeprowadzona na osobisty rozkaz Józefa Stalina. Rosyjski historyk wiąże tę masakrę z planowanym przez Polskę przejazdem Stalina – pociągiem specjalnym, na trasie Moskwa – Berlin (17 lipca 1945 roku rozpoczęła się pod Berlinem konferencja poczdamska z udziałem Stalina) – co nasiliło działania NKWD i Armii Czerwonej przeciwko polskiemu podziemiu niepodległościowemu.

Gdzie wywieziono ofiary Obławy? W jaki sposób zostali zamordowani? Gdzie spoczywają? – tyle pytań ciśnie się na usta. Tananis zamyśla się:

– Moim zdaniem są na Białorusi, w lasach albo w fortach pod Grodnem. A do Olecka Beria wysłał swoich najlepszych katów i czekistów, aby zbrodnia była doskonalsza niż w Katyniu. I udało mu się. Do dziś nie wiemy gdzie, jak zginęli i w jakim miejscu ich zakopano.

Rzeczywiście podejrzewa się, że ujęci podczas Obławy polscy partyzanci zostali wywiezieni w okolice Grodna i zamordowani na terenie tzw. Fortów Grodzieńskich, gdzie wcześniej NKWD przeprowadzało inne masowe egzekucje. Jako możliwe miejsce egzekucji wskazuje się często wsie Kalety, czy Naumowicze w obwodzie grodzieńskim na Białorusi. Ale są i inne hipotezy.

Znany historyk prof. Krzysztof Jasiewicz z Polskiej Akademii Nauk, wysunął wniosek, że mordu dokonano w rejonie jeziora Gołdap lub – co uznał za bardziej prawdopodobne – w okolicach wsi Rominty (obecnie Krasnolesie, około dziesięć kilometrów od granicy z Polską, w północnej części Puszczy Rominckiej, na dawnym terytorium Prus Wschodnich, ok. 25 km od granicy z Litwą). Mieścił się tam dwór myśliwski Hermanna Göringa. Z kolei prof. Natalia Lebiediewa z Instytutu Historii Rosyjskiej Akademii Nauk wysunęła przypuszczenie, że Polacy mogli trafić do jakiegoś tajnego obozu. I Sowieci, być może, przeprowadzali na nich eksperymenty z bronią chemiczną lub biologiczną.

Czy warto przypominać o Obławie Augustowskiej? – zwracam się do Tananisa.
– Warto, tylko należy podawać prawdę. Ja dużo mówiłem o tej zbrodni, pisałem. Ale dziennikarze i media manipulowali. A dziś zdrowie mi już nie pozwala.

Z niektórych publikacji się śmieje. Uczyniono bowiem bohaterów z drani, zaś akowcom nie podziękowano do dziś za walkę dla Niepodległej. Aktualnie nie im przyznaje się odznaczenia, otrzymują je raczej młode dziewczęta… On, żołnierz podziemia niepodległościowego w Puszczy Augustowskiej, został jedynie uhonorowany Krzyżem Walecznych w 2006 roku.
– No, ale jeśli premier Rzeczypospolitej mówi, że polskość jest dla niego problemem, to nie można się dziwić innym. Znowu znaleźliśmy się, jako naród, w rękach rozgrywających nasz byt sąsiadów – mówi bezsilnie.

Jak w tej sytuacji ocenia swoje życie?

– Nie żałuję niczego – odpowiada twardo, z przekonaniem, mimo gorzkich refleksji. – Nie mogłem stanąć po innej stronie. Mam nadzieję, że doczekam jeszcze wyjaśnienia tej strasznej zbrodni. Nikita Pietrow powiedział na spotkaniu, że potrzebne są mu jeszcze tylko dwie kartki z archiwów moskiewskich. I wszystko stanie się jasne…

***

Warto w tym miejscu przytoczyć co do tej pory działo się w sprawie wyjaśnienia Obławy Augustowskiej. Bo choć od tamtych tragicznych wydarzeń minęło siedemdziesiąt lat, to w regionie jej dotkniętym pamięć o zbrodni trwa. I to mimo, iż jeszcze do niedawna mieszkańcy Suwalszczyzny bali się o niej mówić. Jednak, po cichu, rodziny ofiar Obławy cały czas żyły skrzętnie ukrywaną zbrodnią.

Prowadziły też poszukiwania swoich bliskich, nie tylko w Polsce, ale w Rosji, czy Czerwonym Krzyżu w Genewie. Wielu do końca życia żyło nadzieją, że zaginieni powrócą – zwłaszcza gdy w 1956 roku wracali ostatni więźniowie sowieckich łagrów. I pragnęło – a trwa to do dziś – wiedzieć jak zginęli ich najbliżsi oraz gdzie zakopano ich ciała. Ofiar sowieckiego terroru jednak nigdy nie znaleziono.

Już w listopadzie 1945 roku mieszkańcy gminy Giby wysłali do prezydenta PRL Bolesława Bieruta delegację, aby dowiedzieć się o losach zaginionych mieszkańców. Chcieli wiedzieć co stało się z ich bliskimi, których poproszono często na chwilę, aby sprawdzić dokumenty, odrywając nagle od różnych robót, a potem zaginęli bez wieści. Wysłanie delegacji, ani pisanie petycji nic jednak nie dało. Pod koniec lat 50. dwaj posłowie, Jan Kłoczko i Antoni Palczak, także próbowali zasięgnąć informacji na temat wydarzeń sprzed kilkunastu lat. Obie te inicjatywy napotkały jednak mur nie do przebycia.

W 1987 roku powstał Obywatelski Komitet Poszukiwań Mieszkańców Suwalszczyzny Zaginionych w Lipcu 1945 roku . Wówczas też rozpoczęto ekshumację grobów w lesie na uroczysku Wielki Bór koło Gib. Wiązano duże nadzieje na odnalezienie tam ciał ofiar Obławy – jednak po ekshumacjach tam przeprowadzonych w latach 1987 i 1989 okazało się, że były to zwłoki żołnierzy niemieckich. W 1991 roku postawiono w Gibach, na symbolicznej mogile zaginionych Krzyż – pomnik projektu prof. Andrzeja Strumiłły. Na krzyżu wypisano nazwiska ofiar. Corocznie w trzecią niedzielę lipca, odbywają się w Gibach uroczyste obchody rocznicy Obławy.

Władze PRL nigdy oficjalnie nie potwierdziły faktu Obławy. Rzecznik rządu Jerzy Urban negował nawet sam fakt zaginięcia obywateli polskich. W 1992 roku śledztwo w tej sprawie wszczęła prokuratura w Suwałkach, ale zostało zawieszone.

Od 1992 roku kierowane są do Rosji o wnioski o pomoc prawną. Warto podać, że 4 stycznia 1995 roku, Główna Prokuratura Wojskowa Federacji Rosyjskiej w piśmie skierowanym do Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w Moskwie poinformowała, iż w wyniku pacyfikacji terenów Polski północno-wschodniej i części terytorium obecnej Litwy zatrzymano czasowo około 7000 osób w ramach „wykrycia i unieszkodliwiania formacji antyradziecko nastawionej Armii Krajowej”. I potwierdziła aresztowanie części osób z tej grupy przez organa „Smiersz” III Frontu Białoruskiego.

Grupa ta liczyła 592 osoby, których dalszy los – zgodnie z treścią pisma – jest nieznany. W stosunku do 575 osób „wszczęto postępowanie karne i prowadzono śledztwo”, a „oskarżenia przeciwko wymienionym obywatelom polskim nie zostały wniesione, sprawy karne nie zostały skierowane do sądu”. W piśmie strona rosyjska podała również, iż w państwowych archiwach FR nie udało się ustalić jakichkolwiek informacji o losach osób zatrzymanych, a osoby odpowiedzialne za przeprowadzenie tej operacji wojskowej nie żyją.

Dziewięć lat później, w 2003 roku, strona rosyjska stwierdziła, że nie ma żadnych dokumentów potwierdzających rozstrzeliwanie cywilów na Suwalszczyźnie w 1945 roku. Podano co prawda, że na tym terenie działała 62. Dywizja Wojsk Wewnętrznych NKWD, ale prośby o kserokopie dzienników bojowych tej formacji pozostały bez odpowiedzi.
W połowie lipca 2006 roku strona rosyjska odmówiła po raz kolejny odpowiedzi na polską prośbę o pomoc prawną w tej sprawie, argumentując to przedawnieniem karalności. Kolejny, obszerny wniosek o pomoc prawną strona polska skierowała do Rosji w 2009 roku.

W 2001 roku śledztwo podjął Instytut Pamięci Narodowej Oddział w Białymstoku, które trwa do dziś. Początkowo prokuratorzy IPN kwalifikowali Obławę jako zbrodnię komunistyczną, ale od lipca 2009 roku uznano ją jako zbrodnię przeciwko ludzkości. W czerwcu 2011 roku IPN skierował do strony rosyjskiej prośbę o przekazanie kopii konkretnego dokumentu na temat Obławy, który opublikował rosyjski historyk Nikita Pietrow. W sierpniu 2011 roku Prokuratura Generalna Federacji Rosyjskiej poinformował, że oprócz informacji przekazanej Polsce w latach 1995 i 2003 nie dysponuje innymi w tej sprawie.

Ponadto IPN w Białymstoku opracował i skierował, 23 września 2010 roku, wniosek o pomoc prawną do Republiki Białorusi. Zwrócono się o przeprowadzenie kwerend w tamtejszych zbiorach archiwalnych, a także o ustalenie czy na obszarze byłej twierdzy Grodno i w okolicznych wsiach odnotowano w lipcu lub na początku sierpnia 1945 rok fakt przeprowadzenia jakichkolwiek działań świadczących o możliwości dokonania likwidacji i pochówku grupy około 600 ludzi.

W odpowiedzi, Generalna Prokuratura RB wskazała, iż wyżej wymieniona pomoc prawna nie może zostać udzielona, albowiem byłoby to sprzeczne z podstawowymi zasadami prawnymi obowiązującymi na ich terytorium. IPN w Białymstoku skierował podobny wniosek, 23 stycznia 2009 roku, do Prokuratury Generalnej Republiki Litwy. Strona litewska przesłała stronie polskiej kopie dokumentów, które zostały jednak już wcześniej pozyskane w toku kwerend w Centralnym Archiwum Wojskowym w Rembertowie.

W grudniu 2011 roku IPN w Białymstoku zwrócił się do prokuratury rosyjskiej z nowym wnioskiem o pomoc prawną. Poprosił o przekazanie kopii drugiego szyfrogramu gen. Wiktora Abakumowa do szefa NKWD Ławrientija Berii (nr 25871, przechowywanego w Centralnym Archiwum Federalnej Służby Bezpieczeństwa w Moskwie). Wynika z niego m.in., że podczas Obławy Augustowskiej zatrzymano także szefa „bandy”, sierżanta Szymona Krupińskiego, ps. „Grom”, syna Antoniego i Karoliny, urodzonego 16 kwietnia 1906 roku w Staroświęcianach. Latem 2013 roku Zbigniew Kulikowski, prokurator białostockiego IPN, poinformował jednak, że otrzymał odpowiedź z rosyjskiej Prokuratury Generalnej, iż realizacja polskich wniosków o pomoc prawną „nie wydaje się możliwa”.

W toku śledztwa IPN ustalono jednak, iż osobami odpowiedzialnymi za przeprowadzenie likwidacji zatrzymanych obywateli polskich, członków AK, byli: naczelnik I Wydziału Głównego Zarządu Zarządu Kontrwywiadu Wojskowego „Smiersz” przy Ludowym Komisariacie Obrony ZSRR, gen. rosyjski major Iwan Iwanowicz Gorgonow (w latach 1946-1951 był naczelnikiem Urzędu Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego Obwodu Moskiewskiego, zmarł w 1994 roku) oraz naczelnik Zarządu Kontrwywiadu Wojskowego „Smiersz” przy LKO ZSRR III Frontu Białoruskiego generał lejtnant Paweł Wasiljewicz Zelenin (w latach 1944-1945 r. był szefem Zarządu Kontrwywiadu Wojskowego „Smiersz” III Frontu Białoruskiego, zmarł w 1965 roku).

Do tej pory w śledztwie przesłuchano około 700 świadków. Na przełomie 2013 i 2014 roku pobrano materiał biologiczny do badań DNA od członków rodzin ofiar Obławy Augustowskiej. Śledztwo trwa, ale aby odtworzyć losy osób zaginionych i wskazać miejsce ich pochówku, niezbędne jest dotarcie do informacji przechowywanych w archiwach rosyjskich .

Oddział Instytutu Pamięci Narodowej w Białymstoku prowadzi, poza prowadzonym śledztwem, także akcję edukacyjną. W 65. rocznicę Obławy Augustowskiej, w lipcu 2010 roku, przygotował wystawę poświęconą tej niewyjaśnionej zbrodni. Można ją było oglądać w gmachu Sejmu w Warszawie, a później w Suwałkach, Augustowie, Węgorzewie oraz innych miejscowościach. W ramach XI Pikniku Kawaleryjskiego w Suwałkach (9 czerwca 2011) zaprezentowano widowisko historyczne „Obława Augustowska. Lipiec 1945″, współorganizowane przez Muzeum Okręgowe w Suwałkach.

Obława była też tematem siedmiu sesji Klubu Historycznego im. Armii Krajowej działającego przy II LO im. Polonii i Polaków na Świecie w Augustowie. Klub prowadzi nauczycielka tego liceum, Danuta Kaszlej. Pierwsza sesja, w 2007 roku, odbyła się z udziałem pięciu członków Komitetu Poszukiwań Zaginionych Mieszkańców Suwalszczyzny (na każdej sesji obecnych ponad 100 osób). Klub Historyczny zrealizował też projekt „Obława Augustowska – gdy nie ma grobów ocalmy pamięć” – były to szkolenia, spotkania z nauczycielami, młodzieżą, trzy rajdy śladami Obławy Augustowskiej, coroczne obchody, pisma, apele, itp.

Od 2009 roku działa Związek Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej 1945 roku, któremu przewodzi ks. prałat Stanisław Wysocki (więcej o tym kapłanie w jednym z rozdziałów). W 68. rocznicę ludobójstwa na ziemi augustowskiej, suwalskiej, sejneńskiej, sokólskiej (21-24 lipca 2013) Związek zorganizował, wraz Klubem Historycznym im. Armii Krajowej oraz II LO im. Polonii i Polaków na Świecie w Augustowie – w hołdzie ofiarom Obławy Augustowskiej trzydniowe misterium. Program tych uroczystości – w Augustowie, Sztabinie, Krasnymborze, Suwałkach, Sejnach, Białej Wodzie, Gibach oraz innych miejscach Puszczy Augustowskiej – był niezwykle bogaty. Obejmował prelekcje historyczne, nabożeństwa, rajd motocyklistów, koncerty i spektakle.

Jeszcze więcej zdarzeń – z inicjatywy różnych podmiotów obywatelskich – odbyło się w 2014 roku, m.in.: na Jasnej Górze w Częstochowie – odsłonięcie tablicy-epitafium poświęconej ofiarom Obławy Augustowskiej (3 maja 2014), poświęcenie Krzyża upamiętniającego decydujące starcie AK z Sowietami nad jeziorem Brożane pod Augustowem (14 czerwca 2014), czy wyjątkowo uroczysta msza św. w archikatedrze św. Jana i zaraz po niej współorganizowana z PAN konferencja naukowa na Zamku Królewskim w Warszawie, z udziałem historyków polskich oraz Nikity Pietrowa z „Memoriału” w Moskwie (27 lipca 2014).

Kwestię Obławy Augustowskiej zna też prezydent Bronisław Komorowski – obiecał nawet pomoc w jej wyjaśnieniu, ale jak dotąd bez efektu. Temat zbrodni trafił też do parlamentu RP – przy ulicy Wiejskiej w Warszawie zorganizowano wystawę o Obławie Augustowskiej i podjęto specjalną uchwałę (więcej o tym w dalszej części książki). A ostatnio, dokładnie 22 października 2014 roku, do marszałka Sejmu RP Radosława Sikorskiego trafiło pismo z Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, sygnowane m.in. przez pełnomocnika ISP PAN ds.

Obławy Augustowskiej prof. Krzysztofa Jasiewicza, wraz z 14 tysiącami podpisów złożonych pod petycją „do Najwyższych Władz Rzeczypospolitej Polskiej”. Petycja dotyczy „zintensyfikowania działań na rzecz ustalenia miejsca pochówku około 2 tysięcy obywateli polskich zamordowanych w lecie 1945 roku przez specjalny batalion NKWD „Smierszcz” w wyniku tzw. Obławy Augustowskiej”. Pod apelem o energiczne działania Państwa Polskiego w celu wyjaśnienia Obławy podpisało się wielu polskich naukowców (105 z tytułem profesorskim, 136 ze stopniem doktora habilitowanego i 145 doktora), duchownych (219 księży, w tym 2 kardynałów i 5 biskupów) oraz wiele innych osób.

Zaangażowani sprawą tej wciąż mało znanej zbrodni – nie tylko w Polsce – przygotowują się już do 2015 roku, czyli uczczenia 70. rocznicy Obławy Augustowskiej. Były partyzant Marian Tananis, jeden z nielicznych z niej ocalonych, ma nadzieję doczekać jeszcze tej rocznicy.

(fragment książki Teresy Kaczorowskiej, „Obława Augustowska”, Bellona 2015)

Fot. (są w książce):
1.Marian Tananis w swoim sejneńskim mieszkaniu.

2-3. Stodoła i dom Godlewskich we wsi Płaska, gdzie Marian Tananis był więziony i przesłuchiwany. Dom Godlewskich jednak jest dziś inny. Ten z 1945 r. spłonął, a w 1971 r. został postawiony na jego miejsc nowy.

4. Budynek Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP)w Augustowie, osławiony do dziś, straszący nad Nettą, zwany „Domem Turka”, gdzie Marian Tananis więziony był dwukrotnie.

5. Zaświadczenie z Sądu Wojewódzkiego w Białymstoku o skazaniu Mariana Tananisa na 15 lat więzienia przez Wojskowy Sąd Rejonowy w 1946 roku.

6. Marian Tananis obok ks. Stanisława Wysockiego, podczas jednej z uroczystości przypominających Obławę Augustowską.

7. Uroczystość odsłonięcia Krzyża nad Brożanem w Puszczy Augustowskiej, dedykowanego żołnierzom augustowskiego i suwalskiego obwodu Armii Krajowej oraz Armii Krajowej Obywatelskiej z oddziałów sierż. Władysława Stefanowskiego ps. „Grom” i ppor.