Pobyt Marii Skłodowskiej-Curie w Szczukach (1886-1889)

Pobyt Marii Skłodowskiej-Curie w Szczukach (1886-1889)

Maria Skłodowska przybyła z Warszawy do Szczuk 1 stycznia 1886 roku. Miała wtedy dokładnie 18 lat i dwa miesiące, była po maturze (którą uzyskała w wieku 16 lat, ze złotym medalem, w III Rządowym Gimnazjum w Warszawie); była też po rocznych wakacjach u rodziny na wsi – 1883/1884, tzw. „rok swobody”) oraz rozpoczętych studiach konspiracyjnych na Uniwersytecie Latającym.

Miała też już za sobą życiowe nieszczęścia, które mocno przeżyła jako dziecko (kiedy miała 9 lat zmarła jej najstarsza siostra Zosia, a 11 lat – matka Bronisława z Boguskich Skłodowska). Maria posiadała także pierwszy staż zawodowy – od dwóch lat pracowała bowiem jako korepetytorka, nauczycielka domowa, a także w biurze adwokackim w Warszawie.

Maria musiała pracować począwszy od 17-ego roku życia, choć od razu po maturze pragnęła podjąć studia, podobnie jak jej starsza siostra Bronia. Jednak Uniwersytet w Warszawie nie przyjmował kobiet, więc z Bronią marzyły o studiach na paryskiej Sorbonie. Na to jednak rodzina nie miała pieniędzy. Ich ojciec, Władysław Skłodowski, wdowiec, swoje skromne nauczycielskie dochody przeznaczał bowiem na finansowanie w Warszawie studiów medycznych jedynego syna Józefa. W tej sytuacji, siostry Skłodowskie:

Bronia i Mania (bo tak nazywano w domu najmłodszą Marię Salomeę), po długich naradach, zmęczone „niewdzięcznym sposobem zarabiania na życie”, jakim było szczególnie udzielanie prywatnych korepetycji w stolicy (płatnych pół rubla za godzinę), postanowiły, że najpierw wyjedzie nad Sekwanę starsza Bronia, a Maria będzie zarabiać i posyłać jej pieniądze, aby później korzystać z pomocy siostry. Jeszcze podczas swoich rocznych pomaturalnych wakacji, Mania napisała do Broni wielkoduszny list, z którego wynika, że to ona zdecydowała o wyjeździe siostry na studia nad Sekwanę. Pisała do Broni, 15 stycznia 1884 roku ze Skalbmierza:

Ty jesteś stworzeniem, które najwięcej kocham na świecie, i że nikogo nigdy tak kochać nie będę, a w każdym razie Ci ręczę, że o Ciebie i Twoje szczęście dbam więcej, niż o siebie.

Nie pomogło opieranie się Broni i jej przekonanie, że to Mania jest bardziej zdolna i powinna jechać pierwsza… Najpierw na Sorbonę, jesienią 1885, pojechała starsza siostra . Aby jej pomóc, Mania musiała znaleźć bardziej płatne zajęcie, gdyż z pracy w stolicy niewiele mogła zaoszczędzić. Wybrała się więc samodzielnie do biura pośrednictwa pracy, złożyła ofertę i przyjęła posadę nauczycielki domowej do kilkorga dzieci we wsi Szczuki, w powiecie ciechanowskim, u zamożnej ziemiańskiej rodziny Żórawskich.

Decyzja o wyjeździe na daleką wieś, nie była dla Marii łatwa. Pierwszy razz rozstawała się z rodziną, nie obyło się więc bez żalu i łez. Ponadto wyjazd pozbawiał ją możliwości kontynuacji zdobywania wiedzy na Uniwersytecie Latającym (Babskim), co dla zdolnej absolwentki gimnazjum rządowego, było niemałą stratą. Po latach jej córka Ewa Curie napisze:

Czemu nikt nie zorientował się w genialnych zdolnościach Marii już wówczas, gdy była młodziutką dziewczyną, czemu jej pozwolono tyle lat stracić w bezpłodnej pracy nauczycielki domowej, zamiast ją, choćby za cenę najwyższych wysiłków, od razu wysłać na studia do Paryża.

Natomiast Maria po latach, wyjazd do Szczuk i swoje pożegnanie z ojcem na dworcu kolejowym w Warszawie, tak wspominała:

Z ciężkim sercem wchodziłam na stopnie wagonu. Miał mnie on oddalać przez kilka godzin od tych, których kochałam (…) Co mnie tam spotka? Takie zadawałam sobie pytanie siadając przy oknie wagonu i spoglądając na szeroko rozpostarte równiny .

Wysiadła po trzech godzinach, prawdopodobnie w Ciechanowie. Potem czekała ją jeszcze pięciogodzinna – jak określiła – podróż saniami. Zziębnięta przybyła do rodziny Żórawskich w Szczukach dopiero mroźną, noworoczną nocą. Jako guwernantka ich dzieci miała otrzymywać pensję 500 rubli rocznie oraz utrzymanie.

W kolebce nowoczesnej gospodarki

Szczuki, położone nieopodal, bo dwa kilometry od Krasnego (gniazda rodowego Krasińskich) w dawnej guberni płockiej, wchodziły w skład dóbr hrabiego Ludwika Józefa Adama Krasińskiego (1833-1895). Magnat ten był jednym z najbogatszych w Królestwie Polskim, poza Krasnem posiadał liczne majątki, m.in. Ojców wraz z zamkiem w Pieskowej Skale, czy Ursynów pod Warszawą. Kształcił się w Paryżu, przyjmował liczne zaszczyty i funkcje (m.in. Kawalera Maltańskiego, współpracował też z paryskim Hotelem Lambert).

Znany był także z przedsiębiorczości. W maju 1860 roku ożenił się z liczącą 40 lat Elizą z Branickich, wdową po poecie Zygmuncie Krasińskim z pobliskiej Opinogóry, który był jego dalekim krewnym. Chociaż Ludwik był młodszy od Elizy o 13 lat, to darzył ją silnym uczuciem i uznał jej czwórkę dzieci poczęte z poetą za własne. Ona też była z nim podobno szczęśliwa (po raz pierwszy w swoim życiu), nie spoczywa zresztą z pierwszym mężem poetą w Opinogórze, tylko z bardziej kochanym Ludwikiem, w podziemiach kościoła w Krasnem. Jemu też zapisała w testamencie cały swój majątek, czego nigdy nie wybaczyła jej ani rodzina, ani przyjaciele trzeciego wieszcza.

Ludwik hrabia Krasiński był bardzo operatywny. Prowadził działalność gospodarczą na wielką skalę, w Warszawie kupował i budował kamienice, założył fabryki asfaltu i wyrobów rogowych, współdziałał z L. Kronenbergiem przy budowie kolei żelaznej warszawsko-terespolskiej. Działał również w licznych organizacjach oraz instytucjach, np. był współzałożycielem Muzeum Przemysłu i Rolnictwa w Warszawie (w 1875 roku), a potem jego długoletnim prezesem. Wspierał też wydanie Encyklopedii rolniczej (był nawet współautorem tekstów), organizację laboratoriów, akcje odczytowe. Przyczynił się także do powstania i rozkwitu Biblioteki Ordynacji Krasińskich w Warszawie.

Pasją Ludwika hrabiego Krasińskiego były konie. W Krasnem założył w 1857 roku jedną z pierwszych na ziemiach polskich stadninę koni pełnej krwi angielskiej, które startowały na wyścigach nawet w Moskwie i Petersburgu. To z jego hodowli pochodzi słynny do dziś Ruler (1884-1904), nazywany „ogierem stulecia”. Hrabia Ludwik uprzemysławiał swoje dobra, zakładał w nich młyny, cegielnie, drożdżownie, krochmalnie, gorzelnie, cukrownie.

Na terenie majątku Krasne żyzne gleby też zostały wcześnie zmeliorowane i gospodarka wyróżniała się wysoką kulturą rolną. Ludwik hrabia Krasiński nastawiał się na uprawę buraków cukrowych, dlatego w Krasnem postanowił wybudować cukrownię „Krasiniec”. Powstała ona na 20 lat przed przybyciem Marrii, w 1866 roku, na wydzielonym gruncie z terenu folwarku Szczuki.

Wysoki poziom gospodarowania w dobrach Krasne był szeroko znany w okolicy, stąd wizyta w 1877 roku czołowego pozytywisty Bolesława Prusa, który opisał w Kartkach z podróży swoje wrażenia i nazwał Szczuki oraz cukrownię „Krasiniec” „jednym z powiatowych słońc, ku któremu zwracają się tęskne spojrzenia tutejszych rolników”. Pisał on, dokładnie na dziewięć lat przed przybyciem młodej guwernantki, Marii Skłodowskiej:

Szczuki, czy tam Krasiniec, pierwsza fabryka, jaką widziałem w życiu, oddziałała przede wszystkim na mój wzrok, a później na powonienie.

Oto są dwa kominy wyrzucające tyle dymu, jakby kto fajkę palił, a tak wysokie, że stanowić mogą niebezpieczną konkurencję dla niejednej literackiej i nieliterackiej wielkości. A oto budynki…! Ile tu pięter…! Ile okien! Tym jednak, którzy by pragnęli uniknąć rozczarowań, nie zalecam wchodzić na podwórze cukrowni. Pierwszym bowiem przedmiotem, który mnie uderzył, był stos czaszek końskich, goleni wołowych, psich żeber i tym podobnych kostnych szczątków naszej braci w Darwinie, pomieszanych ze sobą niewymownie chaotycznie.

Kości te w specjalnych naczyniach spalają się na węgiel – węgiel służy następnie do oczyszczania cukru, a gdy się sam zanieczyści ulega obmyciu w kąpieli z kwasu solnego. Szczególny ten rodzaj łaźni wydaje silną woń śmietnikową, która wypełnia całą fabrykę, czepia się zwiedzających i zapewne dokładnie nasyca organizm wszystkich robotników. Otóż zdaje mi się, że każdego jeżeli nie urzędnika, to przynajmniej dyrektora cukrowni, poznałbym po zapachu .

U rodziny Żórawskich

I właśnie nieopodal cukrowni „Krasiniec” stał dwór Żórawskich, wzniesiony 16 lat przed przybyciem Marii (w 1870 roku) – murowany, z drewnianym gankiem, otoczony z jednej strony parkiem przechodzącym w rozległy ogród, a z drugiej budynkami gospodarczymi. Młoda guwernantka z Warszawy otrzymała w nim duży, przyjemny pokój na piętrze, z oknem na opisywaną przez Prusa fabrykę cukru .

W dworku mieszkał dzierżawca folwarku w Szczukach – Juliusz Żórawski, wraz z żoną Kazimierą z Kamieńskich oraz dziećmi: Kazimierzem (1866), Bronisławą (1868), Władysławem (1871), Juliuszem Sylwinem Marianem (1872), Anną (1876), Stanisławem (1892) i sześciomiesięczną Marychną. Trzech synów przebywało już i uczyło się w Warszawie, jeden z nich, Kazimierz, studiował na uniwersytecie. Po latach Maria wyznała w Autobiografii:

Najstarsza córka była mniej więcej w moim wieku i, aczkolwiek uczyłam ją, była raczej towarzyszką niż uczennicą. Poza tym było dwoje młodszych dzieci – syn i córka. Stosunek mój do nich był przyjacielski; po lekcjach chodziliśmy razem na spacery. Kochając wieś nie czułam się samotna, a chociaż krajobraz nie należał do szczególnie malowniczych, lubiłam go w każdej porze roku.

Juliusz Żórawski, który dzierżawił majątek w Szczukach od 1864 roku (235 ha), był także pionierem nowoczesności. Jednocześnie dzierżawił też dobra Krasnosielc w powiecie makowskim (12 tys. ha) i zarządzał przez pewien czas podciechanowskim majątkiem Szczurzyn (gdzie urodził się jego syn, wybitny matematyk Kazimierz Żórawski, miłość Marii Skłodowskiej). Był również udziałowcem cukrowni „Krasiniec”, a w latach 1880-1889 jej współadministratorem.

W Szczukach Juliusz Żórawski upowszechniał nawozy sztuczne (po wizycie w Czechach), uprawiał nowe odmiany zbóż (w 1893 roku otrzymał za nie nagrodę w Chicago), wprowadzał pozytywistyczne ideały, m.in. współtworząc stację doświadczalną w pobliskim Chojnowie, czy zakładając pierwsze w okolicy ziemiańskie kółko rolnicze . Maria doceniała, podobnie jak Bolesław Prus, rozwój gospodarczy ziemi, na którą przybyła. Zwiedzała okolicę, dosiadając często konia, lubiła też długie spacery w towarzystwie młodych Żórawskich. Wspomina w Autobiografii:

Interesowałam się żywo gospodarstwem rolnym, w którym stosowano metody uważane w całej okolicy za wzorowe. Poznałam kolejne etapy pracy na roli, rozmieszczenie zbóż na polach. Obserwowałam rozwój roślin, a w stajniach folwarcznych każdy koń był mi znany.

W listach wysyłanych ze Szczuk młoda nauczycielka chwaliła też najpierw państwa Żórawskich za ich dobroć i serdeczność. Narzekała natomiast na „straszne rozbawienie okolicy”. Po miesiącu pobytu w Szczukach Mania pisała do kuzynki Heni:

Nic tu nie robią, tylko bawią się, a nas, co mniej udziału bierzemy w tem ogólnem pomieszaniu zmysłów, obmawiają okropnie, prawdziwie po parafiańsku. (…)

Tu był bal w Trzy Króle; znaczna ilość figur, kwalifikujących się na parawan była obecną, ja obserwowałam i bawiło mnie to bardzo; już to młodzież wcale nieciekawa, panny zaś albo gąski nic nie mówiące, albo też prowokujące w wysokim stopniu; są podobno i inne, rozumniejsze, ale dotąd moja Brońcia Ż. wydaje się brylantem ze względu na inteligencję i zrozumienie życia.

I dziwiła się:

(…) jak się mogą tak bawić wobec takiego położenia kraju (…).

Nadmieniła też w tym liście:

Mam 7 godzin zajęć dziennie. 4 z Andzią, 3 z Brońcią. Jest to trochę dużo, ale trudno.

Trzy miesiące później także skarżyła się do kuzynki na poziom intelektualny okolicznych mieszkańców, pisząc, że w towarzystwie jest „niepodobna mówić co się myśli”, a inteligentnej młodzieży jest mało, że „można ich dać na wystawę”. Pisała:

(…) Dla wszystkich wyrazy takie, jak pozytywizm, Świętochowski, kwestia robotnicza są prawdziwą bete notre, naturalnie dla tych, co o takich wyrazach słyszeli, bo tych nie jest wielu.

Podkreślała jednak, że:

Państwa Ż. dom jest wyjątkowo bardzo inteligentny i stanowi przedmiot uwielbienia i plotek dla okolicy. Pan Ż. człowiek starego pokroju, ale bardzo rozsądny, sympatyczny i wyrozumiały. Pani trochę trudna w pożyciu domowem, ale bardzo dobra, byle umieć do niej trafić, zdaje mi się, ze mnie dosyć lubi .

Maria prowadziła w Szczukach szeroką korespondencję: z kuzynką Henią Michałowską (po mężu Pawlewską, mieszkającą we Lwowie), też zawziętą pozytywistką; z ojcem, bratem, siostrami, serdeczną przyjaciółką z gimnazjum Kazią Przyborowską. Brakowało jej bowiem kontaktów z ludźmi o szerszych horyzontach, ciekawych spotkań, intelektualnych rozmów, tej atmosfery, którą zostawiła w domu rodzinnym.

Stąd ceniła obecność pobliskiej cukrowni, odwiedzała ją, prowadziła rozmowy z dyrektorem, inżynierami, pożyczała z jej biblioteki książki i czasopisma. Cukrownia wpływała jednak negatywnie na krajobraz, o czym pisze w swojej książce córka Marii, Ewa Curie:

….w promieniu wielu kilometrów, nic – tylko buraki, buraki, buraki… Zwłaszcza w jesieni nieznośnie tu brzydko i szaro, gdy zewsząd cię prześladują stosy tych buraków, poskładane na gliniastej ziemi, załadowane na wozy, które woły leniwie ciągną ku cukrowni. Cała okolica żyje pod znakiem fabryki, każdy z mieszkańców pracuje w niej lub dla niej. I nawet rzeczółka przepływając tędy, jest jej niewolnicą: jasna dociera tutaj i przezroczysta, opuszcza zaś to miejsce mętna, pełna tłustych smug i brudnożółtej piany.

Krajobraz piękniał na szczęście zimą. Maria z nostalgią wspomina po latach o wycieczkach saniami po drogach, które było trudno dojrzeć wśród zasp, ślizgawki na rzeczce Węgierce i że „rozległe płaszczyzny pokryte śniegiem nie były pozbawione uroku”. Zapamiętała:

… wspaniały dom ze śniegu, który wybudowaliśmy pewnej zimy, kiedy śniegu było bardzo dużo; mogliśmy siedzieć wewnątrz i wyglądać stamtąd na pokryte różowawo-białym puchem równiny. Chodziliśmy też ślizgać się na rzekę. Z niepokojem myślało się wtedy o pogodzie, martwiliśmy się, aby lód nie stopniał pozbawiając nas tej rozrywki.

Maria bywała też często w kościele w Krasnem, czym dzieliła się z kuzynką Henią:

Ażebyś wiedziała jak przykładnie się tu prowadzę! Chodzę do kościoła w każdą niedzielę i święto, nigdy nie zasłaniając się bólem głowy czy grypą, aby zostać w domu. Prawie nigdy nie mówię o wyższych studiach dla kobiet. Ogólnie biorąc obserwuję w moich wypowiedziach zahamowania narzucone mi przez moją sytuację.

Świątynia w Krasnem była wtedy świeżo po gruntownej renowacji. Przeszła ją akurat podczas odwiedzin Bolesława Prusa, sfinansował ją w latach 1877-1883 Ludwik hrabia Krasiński. Kościół otrzymał marmurowy ołtarz, nową posadzkę, odnowioną, wyłożoną białym marmurem kryptę, nowe dębowe meble. Prus nazwał Krasne „jedną z najpiękniejszych własności ziemskich”. Pisał w Kartkach z podróży:

Ledwieś wjechał na to błogosławione terytorium, czujesz, żeś stanął oko w oko z kulturą wyższą, z pewnym rodzajem wzorowego folwarku. Pola pięknie uprawne, drogi gładkie jak stół, mostki jeżeli nie murowane, to jednak całe i bezpieczne, rowy aż pachną. Jeżeli jest płot – to już nie świeci brakiem sztachet – każdy zaś budynek drewniany czy murowany odznacza się obszernością i dobrym smakiem.

Dalej Prus opisuje kościół w Krasnem, którego podziemia akurat remontowane, mieszczą marmurowe sarkofagi i groby Krasińskich, miejscową piekarnię „posiadającą własny furgon ze stosownym napisem” oraz nieistniejący już, zburzony przez hitlerowców podczas II wojny światowej, pałacyk Krasińskich w parku, jego zdaniem skromny.

Budowla ta, jednopiętrowa i żółtawa, leży wśród płaskiego ogrodu, w którym najmniej bystry obserwator z łatwością dostrzec może jedną ławkę w cieniu jakiegoś rozpłakanego drzewa. Trawniki są tak czyste jak niektóre pejzaże z wystawy sztuk pięknych (na jednym z nich ułożono z kwiatów rysunek kotwicy, serca i krzyża), drzew dosyć. Całość tchnie spokojem, a miejscowych pisarzy prowentowych nastrajać musi ton bardzo uroczysty.

Prus nie zwiedzał wnętrz pałacyku, gdzie mieszkał hrabia, z powodu „niewłaściwości podobnych pragnień”. Zajrzał za to do stajni, której roczne utrzymanie kosztowało około 15 000 rubli, zachwycał się końmi oraz uprzejmą służbą i ubolewał, że podobnych jest zaledwie kilka. Opisuje:

Stajnia tutejsza ściąga wiele widzów i ma rozległą sławę, z tej zapewne racji, że jest bita na wszystkich torach; lecz zewnątrz i wewnątrz odznacza się zachwycającym porządkiem i czystością. Podłogi wyglądają lepiej aniżeli w niejednej restauracji. Każdy koń ma swoją zagrodę lub pokoik z napisem żłób, drabinkę i słomy co wlezie. Przy drzwiach wisi zegar i tablica, na której notuje się dyżury; wnosząc jednak z dat – sądzić by można, że kalendarz tutejszy w porównaniu ze zwykłym spóźnia się przynajmniej o miesiąc.

Konie są ładne i czysto utrzymane; ponieważ jednak noszą nazwiska prawie wyłącznie angielskie i muszą rozmawiać tylko w tym języku i tylko z osobami dobrze urodzonymi, o życiu więc ich i przymiotach od nich samych żadnych nie mogłem zasięgnąć wskazówek.

Pisarz chwali w Krasnem i „bardzo przystojne bydło”, choć nie zobaczył jak ono „mieszka”. Przyszły noblista wspomina również o bramie wjazdowej do majątku Krasne, która akurat powstawała:

Od strony drogi buduje się obecnie brama wjazdowa, wielka i śliczna jak katedra gotycka lub zamek – zanotował pisarz.

Tak rozwinięte i sławne Krasne, oddalone o dwa kilometry od folwarku Szczuki, też stanowiących część dóbr Ludwika hrabiego Krasińskiego, zastała dziewiętnastoletnia guwernantka, przyszła dwukrotna noblistka.

Tajne nauczanie dzieci wiejskich

Podczas codziennych, długich spacerów czy przejażdżek konnych z młodymi Żórawskimi, Maria spotykała w okolicy ubogie dzieciaki, głównie robotników z miejscowej cukrowni, ale i chłopskie – mizerne, umorusane na błotnistych drogach, za to z błyskiem inteligencji w oku. Pomimo dużego obciążenia nauczaniem dzieci Żórawskich, jako „idealistka pozytywistyczna”, postanowiła nauczyć je mowy i historii ojczystej. Bezpłatnie.

Niektóre z nich uczęszczały bowiem do istniejącej przy cukrowni szkółki, ale nauczano je w języku rosyjskim (np. w 1888 roku szkoła fabryczna w Krasińcu liczyła 53 dzieci stałych pracowników, inni musieli płacić). Pomysł Marii zaakceptowała Bronka Żórawska, i to nawet z entuzjazmem, mimo iż guwernantka z Warszawy, jak zwykle śmiała i niekonwencjonalna, ostrzegała ją:

Tylko zastanów się dobrze. To może grozić nawet Syberią, gdyby nas ktoś zadenuncjował…

Projekt tajnego nauczania poparł także ojciec Bronki, postępowy Juliusz Żórawski i już po pół roku pobytu w Szczukach, 3 sierpnia 1886 roku, Mania pisała do kuzynki Heni:

Mam dwie godziny lekcji z Andzią, czytam z Brońcią, na godzinę przychodzi do mnie dzieciak tutejszego robotnika, którego do szkoły przygotowuję; prócz tego Brońcia i ja mamy 2 godziny dziennie lekcji z dziewczynkami wiejskimi; jest to prawie szkółka, bo mamy ich do dziesięciu. Uczą się nadzwyczaj chętnie, ale strasznie z niemi nieraz trudno. Pociesza mnie, że stopniowo rezultaty się zwiększają z coraz większą prędkością.

Pięć miesięcy później, w grudniu 1886 roku, Maria relacjonowała kuzynce:

Mam stałe codzienne zajęcia z wiejskimi dzieciakami, których liczba dochodzi już do 18; naturalnie nie przychodzą wszystkie razem, bo nie dałabym rady, ale i tak zajmują mi półtorej do dwóch godzin dziennie. W środę i w sobotę zaś siedzę z nimi jeszcze dłużej, czasem do pięciu godzin. Z dzieciaków tych mam rzeczywiście ogromną pociechę.

Po latach, już jako słynna Maria Curie, nawiązuje do tego wątku w swojej Autobiografii:

Ponieważ normalne obowiązki nie zabierały mi całego czasu, utworzyłam małą klasę dla wiejskich dzieci, które za rządów rosyjskich nie miały się gdzie uczyć. Pomagała mi w tym najstarsza córka gospodarzy domu. Uczyłyśmy małe dzieci i te starsze dziewczęta, które chciały przychodzić, czytania i pisania; puszczałyśmy też w obieg książki polskie, cenione również przez rodziców. Nawet ta niewinna praca oświatowa była niebezpieczna, ponieważ wszelka inicjatywa tego rodzaju była zakazana przez rząd i groziła więzieniem lub deportacją na Sybir.

Córka Ewa doceniała później patriotyzm i poświęcenie matki, pragnącej „być użyteczną dla ludu”. Przybliżyła nawet w swojej książce warunki nauki, jakie wiejska nauczycielka stworzyła w czasie tajnego nauczania:

Żeby dzieciom było wygodnie, ustawiła Mania pośrodku swego pokoju duży kuchenny stół i stołki. Z własnych oszczędności kupiła zeszyty, ołówki i pióra, nad którymi tak niezręcznie mozolą się dziecinne palce, już zgrubiałe od przedwczesnej pracy. Mnóstwo trzeba się nabiedzić nad tym, by główki, nieprzywykłe do żadnych umysłowych zajęć, nauczyły się skupiać uwagę na książce, na słowach nauczycielki.

Lecz ileż w zamian radości, ile triumfu, gdy wreszcie te dziwne, czarne na białym tle, znaki zaczynają nabierać dla nich sensu i gdy tak bardzo z tego się cieszą i dzieci i rodzice niepiśmienni, którzy nieraz przychodzą i, cicho w kącie stanąwszy, przypatrują się i przysłuchują lekcjom…

Jakież tu drzemią olbrzymie bogactwa dobrej woli, bezużyteczne i nikomu nieznane – myśli Mania, – Ile zdolności i talentów ukrywa się może pod tymi zmierzwionymi czuprynami .

Intensywne samokształcenie

Pomimo podwójnych obowiązków: kształcenia dzieci Żórawskich oraz tajnego nauczania młodych analfabetów wiejskich, Maria znajdowała jeszcze w Szczukach czas na intensywne samokształcenie. Nocami pochłaniała książki i podręczniki, wypożyczane z biblioteki Cukrowni „Krasiniec”. Starała się własnymi siłami przygotować na studia, uzupełniając wiedzę wyniosieną z warszawskiego, zrusyfikowanego gimnazjum, choć „za pomocą książek zebranych na chybił trafił”. W Autobiografii wspomina, że dokonała wtedy wyboru swoich szerokich zainteresowań:

Nie byłam jeszcze zdecydowana, jaką drogę obiorę. Zajmowała mnie zarówno literatura, jak socjologia i wiedza ścisła. Powoli jednak przez te lata samotnej pracy, badając moje zdolności i upodobania, zatrzymałam się ostatecznie na matematyce i fizyce.

Wszelkie wątpliwości z przestudiowanych lektur konsultowała korespondencyjnie z ojcem. W swoim pokoju na piętrze w Szczukach studiowała wieczorami kilka różnych tytułów jednocześnie. W cytowanym już liście do Heni, z grudnia 1886 roku, Maria napisała, że do swoich książek ma czas zabrać się dopiero po dziewiątej wieczorem i aktualnie czyta: Fizykę Daniella, w przekładzie Józefa Jerzego Boguskiego, Socjologię Spencera po francusku, a po rosyjsku przerabia lekcje anatomii i fizjologii Paula Berta.

Czytam kilka rzeczy, ponieważ zajmowanie się długie jednym przedmiotem nużyłoby mój bez tego wyczerpany umysł. Gdy jestem absolutnie niezdatna do produkcyjnego czytania, przerabiam algebraiczne lub trygonometryczne zadania, bo te nie dopuszczają kompromisów z uwagą i wytrzeźwiają mnie.

Samodzielne studiowanie olbrzymich działów wiedzy nie było łatwe, stąd podziw musi budzić jej niezwykła pracowitość, upór, samozaparcie i siła woli. Nocami, ogrzewając ręce przy kaflowym piecu, błądziła po trudnych labiryntach przestarzałych podręczników, szukała po omacku nici przewodniej w opasłych tomach. Po latach przyznała jednak, że wprawiła się wtedy w samodzielnej pracy i nauczyła się niejednego, co później okazało się przydatne.

Ale nie raz w trudnych chwilach myślała z zazdrością o swoim starszym bracie Józefie, który mógł studiować legalnie medycynę na Uniwersytecie Warszawskim, przy pomocy finansowej ojca (który wspierał też, podobnie jak ona, studiującą w Paryżu Brońcię). Mania była jednak bardzo rodzinna i altruistyczna, rozumiała trudną sytuację. Kiedy Józef skończył studia, i też próbował sił na prowincji, namawiała brata, aby zaciągnął kredyt finansowy, ale pozostał w Warszawie. Pisała do niego ze Szczuk, 9 marca 1887 roku:

…Zakopiesz się w dziurze i nic z Ciebie nie będzie. Przy braku porządnej apteki, szpitala, książek nawet przy najlepszych chęciach trudno nie zardzewieć. A ja, nie dziw się, mój najdroższy, ale ogromnie bym nad tym cierpiała, bo teraz, kiedy już nie myślę o tym, żeby coś ze mnie było, to całą moją ambicję ześrodkowałam na tym, żebyście choć Wy tak się pokierowali, jak powinniście przy Waszych zdolnościach, niechże te zdolności, które niezaprzeczenie istnieją w naszej rodzinie, nie zginą i chociaż w jednym z nas wybiją się na wierzch. Im więcej cierpię nad sobą, tym więcej pragnę dla Was…

W Szczukach Maria dawała również niejednokrotnie dowody swojej fenomenalnej pamięci. Podczas jednego ze spotkań towarzyskich u Żórawskich, któryś z gości ułożył dowcipny, trochę złośliwy wiersz, w którym przypiął łatkę każdemu z obecnych. Wiersz ten, odczytany głośno, spodobał się młodej guwernantce, więc poprosiła autora, czy może go przepisać sobie na pamiątkę.

Ten zaproponował z ironią, że skoro ma tak doskonałą pamięć niech go odtworzy sama, po jego ponownym przeczytaniu. Kiedy Maria uważnie wysłuchała wiersza w wykonaniu autora, poszła na piętro do swego pokoju, wróciła po pół godzinie i odczytała utwór głośno zdumionym słuchaczom. Bez jednego błędu .

W Szczukach Maria, podobnie jak wczesniej, parała się też poezją. Zachował się z tego okresu jeden wiersz-list Mani z 1888 roku, który dedykowała swojej najbliższej przyjaciółce Kazi Przyborowskiej (później Grodziskiej), w dniu jej ślubu, kiedy miała wyjść za mąż za Niemca:

(…) Żegnaj siostrzyczko. Chociaż z obcymi
Wola cię własna związała.
Nie przestań kochać tej drogiej ziemi.
Gdzieś światło dzienne ujrzała.

A mowę naszą, sponiewieraną
We wzrastającym ucisku
W sercu tę mowę chowaj Kochana
I przy domowym ognisku.

Wszakże ojczyzna w sercach jedynie
Naszych ma życie i trwanie,
Niechjaże zawsze w obcej krainie
Serce Twe polskim zostanie.

Żegnaj, na niebie Twojej przyszłości
Niech szczęścia nie gasną zorze
Na życia bóle, trudy, radości
Na nową drogę, Szczęść Boże!

Los chciał, że narzeczony przyjaciółki zmarł na grypę w przeddzień ślubu, zaś cudzoziemca poślubi właśnie Maria… Przez całe życie, którego większą część spędzi na obczyźnie, zachowa jednak swój patriotyzm i będzie postępować według wskazań swojego młodzieńczego wiersza.

Pierwsza miłość

W Szczukach Maria przeżyła też pierwszą miłość. Najstarszy syn państwa Żórawskich, Kazimierz , po ukończeniu IV Gimnazjum w Warszawie, studiował od 1884 roku nauki matematyczne i fizyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Przyjeżdżał do rodziny w Szczukach na ferie i wakacje.

Maria i Kazimierz pokochali się niemal od pierwszego wejrzenia. Jak opisuje matkę jej córka Ewa Curie, Maria, wcześniej nieco okrągła – w Szczukach wyprzystojniała, miała śliczne włosy, ładną cerę, zgrabne nogi i kształtne ręce. Była świeża i pełna wdzięku, wesoła i dowcipna. Ponadto kochała ruch i sport: ładnie tańczyła, doskonale jeździła konno i powoziła, wiosłowała, ślizgała się na łyżwach.

Zarazem była kulturalna, inteligentna, dobrze wychowana, a przy tym z ogromną wiedzą, obdarzona niespotykaną pamięcią, znająca języki obce. Dla starszego o rok Kazimierza Żórawskiego, przyjęta przez jego rodziców młoda nauczycielka była zupełnie odmienna od wszystkich panien dotychczas mu znanych. Zrobiła na nim silne wrażenie .

Kazimierz, też piękny i pełen wdzięku młodzieniec, świetny tancerz i zręczny łyżwiarz, był świetną partią na całą okolicę. Jednak już pod koniec 1886 roku okazało się, że uczucie, którym zapałał z wzajemnością do Marii, ani jej walory, nie były dla jego rodziców ważne. Ojciec wpadł w szał i oświadczył, że Kazimierz nigdy nie otrzyma od niego zgody na poślubienie guwernantki bez grosza przy duszy; a matka zagroziła, że zostanie wydziedziczony.

Oboje marzyli dla syna o bogatej partii. Życzliwość, którą do tej pory otaczali nauczycielkę ich dzieci, zamieniła się szybko w chłód, w mur nie do przebycia. Kazimierz nie umiał się im przeciwstawić, choć naprawdę pragnął poślubić Marię. Prosił ją o cierpliwość, obiecywał, że znajdzie jakieś rozwiązanie. Wycofał się jednak, zdając sobie sprawę, ze bez zgody rodziców nie będzie w stanie kontynuować studiów i straci status społeczny w swoim środowisku, jeśli poślubi dziewczynę „poniżej swego stanu” .

Sprawiło to zakochanej guwernantce wielki, uczuciowy zawód. Próbowała zniszczyć młodzieńczą miłość, bo już pod koniec 1886 roku, w liście do Heni napisała, że „gorączka zwana zakochaniem” nie wchodzi w jej plany:

… jeżeli zaś dawniej miałam inne, to poszły z dymem, pogrzebano, pochowano, przypieczętowano i zapomniano, bo, jak Ci wiadomo, mur zawsze mocniejszy od głowy, który go przebić pragnie…

Wydaje się jednak, że Maria długo nie mogła poradzić sobie ani z uczuciem do Kazimierza Żórawskiego, ani z pozycją odrzuconej. Świadczy o tym pisany dwa lata później list do jej najserdeczniejszej, akurat szczęśliwie zaręczonej przyjaciółki, Kazi Przyborowskiej, w którym nie potrafiła już ukryć bólu. Pisała 25 października 1888 roku:

….Piszę trochę z goryczą, Kaziu! Ale bo widzisz! Ty przebyłaś najszczęśliwszy tydzień w życiu, a ja w ciągu tych wakacji przebyłam takie, jakich Ty nigdy nie zaznasz. Przeszłam bardzo ciężkie dni i, jeżeli mi co pamięć ich osładza, to tylko to że, bądź co bądź, wyszłam z tego wszystkiego uczciwie i z podniesioną głową (…)

Najprościej byłoby opuścić dom w Szczukach, ale na to Mania, niestety, pozwolić sobie nie mogła. Nie chciała niepokoić ojca, ani rezygnować nagle z zarobków, które pozwalały jej utrzymać się i wysyłać po 15-20 rubli miesięcznie siostrze Broni. Maria zachowała więc milczenie, postanowiła wypić ten kielich goryczy i dalej wieść swój monotonny byt: kontynuować pracę nauczycielki u Żórawskich i z wiejskimi dziećmi, wertować trudne księgi naukowe, utrzymywać korespondencję z bliskimi.

Jej listy z tego okresu odzwierciedlają jednak przygnębienie i nawracającą depresję. Obciążała się brakiem własnej wartości, pisała, że czuje się głupia i tak biedna, jak określili ją Żórawscy. I rzeczywiście, mimo pracy na prowincji, nie zawsze miała pieniądze nawet na znaczki… Stąd czasami wyrywała się jej skarga, jak w liście do brata Józefa z 18 marca 1887 roku:

Kochany Józeczku, na tym liście, który w tej chwili piszę do Ciebie, przykleję ostatnią markę przeze mnie posiadaną, a że nie mam literalnie ani jednego grosza, ale to ani jednego, więc zapewne do Was więcej przed świętami nie napiszę (…).

Skarżyła się też na brak warunków do nauki: „Co mogę zrobić, jeżeli nie mam miejsca, w którym mogłabym przeprowadzać doświadczenia lub wykonywać zajęcia praktyczne?” – pytała bezsilnie znad naukowych tomów, czując z goryczą, że dławiące życie na prowincji podcina jej skrzydła.

Mój Józieczku najdroższy, żebyś Ty miał pojęcie, jak ja wzdycham, pragnę wyjechać na kilka dni… Wydostać się na parę dni z tej lodowatej, ziębiejącej atmosfery krytyki i nieustannego dozoru nad swoim językiem, wyrazem twarzy i ruchami stało się dla mnie taką potrzebą, jak kąpiel w gorący dzień letni – pisała do brata w wyżej cytowanym liście.

Pod koniec 1888 roku Maria porównywała swoje życie na wsi „do egzystencji ślimaka, zamieszkującego brudną wodę tutejszej rzeczki”, ale 25 listopada 1888 r. pisała już do Heni:

Na szczęście spodziewam się w krótkim czasie wyjść z letargu., bo jeżeli tylko będę mogła, to po upływie szkolnego tego roku zamieszkam w Warszawie. (….)

Liczę dnie i godziny do Świąt, tak mi tęskno do moich. Zresztą jest to także potrzeba nowych wrażeń, odmiany, życia, ruchu, która mnie ogarnia chwilami z taką siłą, że mam chęć bodaj największe szaleństwo zrobić, byle tylko nie było wiecznie to samo…

Maria przygotowała jeszcze dzieci państwa Żórawskich do pójścia jesienią 1889 do publicznych szkół i opuściła ich dom w Szczukach pod końca czerwca, zaraz po egzaminach. Pożegnała pola buraków i dom już dla niej nieżyczliwy. Uśmiechy z obydwu stron były jednak uprzejme, może aż zanadto…

Pomimo upokorzenia, jakiego doznała od rodziny Żórawskich, wydaje się, że Maria miała jeszcze nadzieję, że po powrocie ze Szczuk do Warszawy Kazimierz Żórawski ją poślubi. Nadzieja ta rozwiała się dwa lata później, kiedy wrzesień 1891 postanowiła spędzić w Zakopanem, spotkać się tam z nim i podjąć ostateczną decyzję. Wyjeżdżając do zakopiańskiego kurortu oznajmiła ojcu, że ma „swoją małą tajemnicę odnośnie przyszłości”.

Rzeczywiście Kazimierz Żórawski – świeżo upieczony doktor Uniwersytetu w Lipsku -dojechał do willi w Zakopanem, ale „córka mazowieckich równin” okazała wtedy dużo dumy. Nie dała się skłonić do przyjęcia „zwykłego losu kobiety” i zerwała z nim na zawsze, słowami: „Jeśli nie potrafisz znaleźć wyjścia z tej sytuacji, to nie sądzę, żebym ja miała cię tego uczyć” .

W sumie Kazimierz Żórawski kosztował Marię ponad cztery lata bolesnych przeżyć, czym umocnił ją w przekonaniu, że należy mieć się na baczności przed angażowaniem się w relacje z ludźmi. Definitywnie postanowiła poświęcić się nauce i w następnym miesiącu – październiku 1891 roku – wyjechała na studia do Paryża.

Podsumowanie

Trwający 3,5 roku pobyt Marii Skłodowskiej był długi, bardzo trudny, ale z pewnością i ważny dla młodej, genialnej dziewczyny. Przeżyła ona w Szczukach nie tylko nieszczęśliwą, młodzieńczą miłość – co tylko się pamięta – ale kształtowała swoją osobowość, hart ducha, miłość do przyrody oraz sportu. A swoją drogą, gdyby miłość z Kazimierzem Żórawskim okazała się spełniona, Maria nie zdołałaby tyle dokonać….

Jako nauczycielka dzieci państwa Żórawskich, Maria spełniła przede wszystkim zakładane plany. Praca w Szczukach umożliwiła jej bowiem wspieranie studiów Broni na Sorbonie, dzięki czemu mogła korzystać z pomocy siostry później, kiedy sama podjęła studia w Paryżu (1891-1894). Na posyłanie Broni 15-20 rubli miesięcznie nie mogłaby sobie pozwolić w Warszawie.

Pobyt na prowincji, co prawda uniemożliwił Marii korzystanie z wykładów Uniwersytetu Latającego, z naukowych czytelni i bibliotek, ale nauczył ją samodzielnej pracy i wytrwałości. Dzięki pobliskiej Cukrowni „Krasiniec”, a także korespondencyjnej pomocy ojca, Maria mogła i w Szczukach pogłębiać swoją wiedzę, przy pomocy tomów z cukrownianej biblioteki.

Wydaje się także, że to właśnie podczas pobytu w Szczukach Maria wybrała na przedmiot swoich studiów nie nauki humanistyczne i literaturę (choć jeszcze w Szczukach pisała wiersze), a wiedzę ścisłą. Jak wspomina jednak jej córka Ewa Curie, matka do końca życia kochała poezję i znała na pamięć „tysiące wierszy: polskich, francuskich, rosyjskich, niemieckich, angielskich” .

W Szczukach młoda Skłodowska dała też przykład patriotyzmu oraz wdrażania pozytywistycznych ideałów – prowadziła tajne nauczanie dzieci wiejskich, co groziło nawet zsyłką na Sybir.

Warto podkreślić, że losy Marii splotły się także i później z Ludwikiem hrabią Krasińskim z Krasnego. Po powrocie ze Szczuk do Warszawy Maria zaczęła bowiem prowadzić pierwsze swoje doświadczenia chemiczne w Muzeum Przemysłu i Rolnictwa w Warszawie, przy Krakowskim Przemieściu 66. Głównym założycielem tego Muzuem był w 1875 roku Ludwik hrabia Krasiński, również jego długoletni prezes.

Należy też dodać, że pobyt Marii w Szczukach zaowocował jeszcze pięć lat później w Paryżu, i to faktem najważniejszym w jej dalszym życiu. Otóż Maria Skłodowska poznała Piotra Curie, dzięki protekcji polskiego fizyka i dyplomaty, ucznia Roentgena, wykładowcy Uniwersytetu we Fryburgu – profesora Józefa Wierusz-Kowalskiego (1866-1927), ale – za pośrednictwem jego świeżo świeżo poślubionej żony, z domu Gosiewskiej , która okazała się znajomą Marii. Poznały się one w Szczukach i kiedy młode małżeństwo Wierusz Kowalskich odbywało w 1894 roku podróż poślubną po Europie i zatrzymało się w Paryżu, doszło do spotkania z Marią, wówczas studentką Sorbony.

Promotor Marii, prof. Gabriel Lippman zlecił jej wtedy przeprowadzenie badań – za 600 franków z Towarzystwa Wspierania Przemysłu Krajowego – nad magnetyzmem metali i podczas spotkania z młodą parą Maria zwierzyła się, że poszukuje większego laboratorium do przeprowadzenia tych badań. Prof. Wierusz-Kowalski obiecał, że pozna ją z „człowiekiem wielkiego formatu” – z profesorem paryskiej Szkoły Fizyki i Chemii Przemysłowej, który może jej pomóc.

Okazało się, że był to Piotr Curie. I choć Piotr nie dysponował laboratorium, służył jednak Marii cenną radą, gdyż był wówczas jednym z czołowych ekspertów Francji w dziedzinie praw magnetyzmu; ponadto wynalazł kilka precyzyjnych instrumentów, które okazały się bardzo przydatne później w pracy o promieniotwórczości dla przyszłej doktorantki z Polski, w której się zakochał.

Prof. Kazimierz Braun z USA (autor sztuki Promieniowanie, wystawianej w USA, Kanadzie, teatrach Warszawy i Muzeum Szlachty Mazowieckiej w Ciechanowie), którego poznałam w US, a potem zaprosiliłam przez Ciechanowski Oddział Związku Literatów Polskich na Ziemię Ciechanowską, odwiedził Szczuki i wygłosił w Muzeum Szlachty Mazowieckiej w Ciechanowie,13 maja 2006 roku – odczyt o trudnych wyborach życiowych tej „wspaniałej, uczciwej i pracowitej kobiety”, powiedział o pobycie noblistki w Szczukach:

Był to bardzo ważny, bo formujący ją okres. W Szczukach młoda Maria Skłodowska kształtowała swój charakter, uczyła się hartu, pracowitości i altruizmu, dzieląc się wiedzą i poświęcając swój czas innym. Tu uczyła się też znosić samotność, która towarzyszyła jej później przez całe życie .

Niestety, poziom wiedzy o Marii Skłodowskiej-Curie na Północnym Mazowszu jest na razie adekwatny do stanu, w jakim znajduje się dwór Żórawskich w Szczukach . Mam nadzieję, że tegoroczne Jubileusze, Państwa tutaj obecność, a także moja skromna książka, sprawią że Dwór ten zacznie podnosić się z ruin i powstanie w nim choćby skromna Izba Pamięci Ich Dwojga: z dowodami pamięci po słynnej na całym świecie uczonej Marii Skłodowskiej-Curie i o jej młodzieńczej miłości – prof. Kazimierzu Żorawskim.

* * * Kazimierz Żórawski – po ukończeniu w 1888 roku studiów matematycznych na Uniwersytecie Warszawskim, zdobył w 1891 roku tytuł doktora na Uniwersytecie w Lipsku. Później kariera jego potoczyła się jeszcze szybciej. Został jednym z najbardziej wybitnych matematyków polskich, zajmował się głównie tzw. formami różniczkowymi i niezmiennikami całkowitymi, także hydrodynamiką płynów doskonałych. Był profesorem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, potem przeniósł się z Krakowa do Warszawy na Politechnikę, a następnie na Uniwersytet.

Powołano go na członka Polskiej Akademii Umiejętności i Akademii Nauk Technicznych, przez wiele lat piastował funkcję prezesa towarzystwa Naukowego Warszawskiego. Po II wojnie światowej mianowano go członkiem tytularnym Polskiej Akademii Nauk. Podobno w ostatnich latach życia widywano go często siedzącego w zadumaniu – na ławce przed pomnikiem Marii Skłodowskiej-Curie – przy ulicy Wawelskiej w Warszawie . Został pochowany na warszawskich Powązkach.