Przez pół wieku to był temat zakazany

Przez pół wieku to był temat zakazany

Rozmowa z dr Teresą Kaczorowską, autorką książki „Obława augustowska” – o niewyjaśnionej do dziś, a największej w powojennej Polsce zbrodni stalinowskiej, dokonanej w lipcu 1945 r. przez Armię Czerwoną, NKWD, UB, MO i 1. Praski Pułk Piechoty, mającej na celu likwidację oddziałów podziemia antykomunistycznego w rejonie Suwałk i Augustowa. Ocenia się, że w obławie, zwanej często „małym Katyniem”, zginęło około 2 tysiące ludzi. Do dzisiaj nie wiadomo gdzie znajdują się ich ciała.

LS: Ta książka jest bardzo ważna dla nas. Historia obławy augustowskiej, tak jak przez wiele lat zbrodnia katyńska, jeszcze nie jest dobrze znana. Informacje o niej były przez pół wieku zamiatane pod dywan. Skąd decyzja, żeby o tym wydarzeniu napisać książkę?

TK: Jestem autorką książki „Dzieci Katynia”, której pierwsze wydanie ukazało się w 2003 r. Ona przybliża zbrodnię katyńską na podstawie losów ludzi z 6 państw: ze Stanów Zjednoczonych, Kanady, Litwy, Ukrainy, Polski i Izraela.
Obława augustowska nazywana jest „małym Katyniem”, stąd środowiska Suwalszczyzny zwróciły się do mnie z prośbą o napisanie książki na ten temat.

Nie mogłam odmówić, choć wiedziałam, że znowu zetknę się z tragedią wielu ludzi, z ich ogromem przeżyć i nieszczęść, co zawsze ma też wpływ na autora. Tym bardziej, że zaproponowano mi podobną formę książki jak w przypadku „Dzieci Katynia” – abym ukazała zbrodnię augustowską poprzez wspomnienia i losy konkretnych osób – świadków historii, bliskich ofiar obławy.

To było 3 lata temu. Kiedy mi zaproponowano napisanie książki – mimo, że pochodzę z Suwalszczyzny – nigdy wcześniej nie słyszałam o obławie augustowskiej. Przez wiele dziesiątków lat był to bowiem zakazany temat, o tej zbrodni mówi się dopiero od 15 lat. Zaczęłam się interesować tematem i współpracować ze środowiskiem historyków z Suwalszczyzny, głównie z Augustowa, i książka powstała.

Moja „Obława Augustowska” opowiada o zbrodni do dziś kompletnie nie wyjaśnionej i przez lata zupełnie nieznanej. Wydarzyła się ona w lipcu 1945 r., w „wyzwolonej już Polsce”, kiedy gdy cała Europa świętowała zakończenie II wojny światowej. W pięknych lasach augustowskich i na ich obrzeżach, przeprowadzono potężną akcję pacyfikacyjną, skierowaną przeciwko podziemiu niepodległościowemu. Powstanie antykomunistyczne trwało wtedy w całej Polsce, ale na tamtych terenach było niezwykle silne.

Po likwidacji AK w styczniu 1945 przez gen. Leopolda Okulickiego – ostatniego komendanta głównego Armii Krajowej – komendant Okręgu AK z Białegostoku, zapowiedział, że podziemie tam będzie działać dopóki chociaż jeden NKWDowiec zostanie na ich terenie. Miesiąc później przekształcił AK w AKO – Armię Krajową Obywateli. W ten sposób, mimo silnej inwigilacji NKWD, konspiracyjne struktury AK nadal tam funkcjonowały.

Ocenia się , że w całej Polsce powstanie antykomunistyczne – a temat też nie był wygodny przez pół wieku – objęło wraz ze strukturami cywilnymi około 500 tys. ludzi, w tym około 200 tys. walczyło w lasach, a 25 tys. z bronią w ręku. Z tych 500 tysięcy zginęło około 100 tys., z czego ponad 22 tys. w katowniach ubeckich, a 12 tys. w walkach.

Moja książka opiera się na wspomnieniach konkretnych osób, które obławę pamiętają. Jest wśród nich jeden partyzant, ponadto rodzeństwo i dzieci ofiar obławy. Książka opatrzona jest wstępem historyków z Augustowa – Danuty i Zbigniewa Kaszlejów oraz posłowiem Nikity Petrowa, badacza zbrodni sowieckich z Memoriału w Moskwie, który napisał, że obława augustowska to zbrodnia ludobójstwa. Praca moja ma charakter naukowy, zawiera przypisy, podaje źródła, ma bibliografię, indeks nazwisk.

LS: Proszę po krótce przybliżyć nam historię tego wydarzenia

TK: W dniach od 12 do 19 lipca 45 tys. żołnierzy Armii Czerwonej i NKWD, przy pomocy 1. Praskiego Pułku Piechoty, a dokładnie jednej kompanii specjalnej liczącej 160 osób dowodzonej przez porucznika Maksymiliana Schnepfa – ojca obecnego ambasadora Polski w USA – oraz przy pomocy polskiego UB i MO przeprowadzono tę akcję. Przeczesywano dokładnie obszar Puszczy Augustowskiej oraz tereny przyległe. Aresztowano 7049 osób z powiatu augustowskiego, suwalskiego, sejneńskiego, a także sokólskiego.

Zabierano tych ludzi z pracy w polu, przy sianokosach, z domów, ze szkół, z dachów, które łatano po zakończeniu wojny. Zabierano ich, tak jak stali, kazano tylko zabrać dowód osobisty „dla sprawdzenia”. Aresztowanych umieszczono w tzw. obozach infiltracyjnych. Były to budynki gospodarskie miejscowych mieszkańców: piwnice, stodoły, szopy, chlewiki i obory, w których upychano pojmanych mężczyzn, razem ze zwierzętami, w gnoju i fetorze, obstawiając budynki żołnierzami. Na ich przesłuchania NKWD wybierało domy rolników, albo ich jedno piętro, wypędzając gospodarzy.

Po kilku tygodniach przesłuchań, zazwyczaj tortur, wypuszczono tych, którzy – zdaniem NKWD – nie mieli nic wspólnego z podziemiem niepodległościowym. Część jednak – ocenia się, że około 2 tysiące – nigdy do domów nie powróciła i do dziś nie wiadomo co się z nimi stało. Zaginęli bez śladu, nikt nie poinformował rodzin o ich losie, które potem szukały swoich bliskich latami. Niestety, bez rezultatów. Rodziny pozostały często bez żadnych środków do życia, bo zabrano im jedynych żywicieli: mężów, ojców, synów, braci.

LS: Czy możemy powiedzieć, że była to akcja wymierzona w AK i podziemie żołnierzy niezłomnych?

TK: Tak, zdecydowanie. Przyjechałam do USA niemal prosto z obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Obchodziliśmy w Polsce to święto już po raz szósty i staje się ono coraz ważniejsze, podobne do 3 Maja czy 11 Listopada. W tym roku po raz pierwszy było obchodzone wspólnie, naród z najwyższymi władzami, w tym z Prezydentem RP. Pani premier Beata Szydło była w Augustowie, wspomniała o „małym Katyniu” i obiecała pomoc w wyjaśnieniu tej zbrodni.

Niestety jest to niezwykle trudne, bo dokumenty znajdują się w archiwach moskiewskich. Poszukiwania szczątków ofiar trwają, przeprowadzone do tej pory ekshumacje nie dały rezultatu. Wszystko wskazuje, że ciała ofiar zakopano na terenie Puszczy Augustowskiej, ale w pasie przygranicznym po białoruskiej stronie, co utrudnia poszukiwania, gdyż Łukaszenka odmawia pomocy w pracach archeologicznych.

IPN w Białymstoku, który prowadzi śledztwo, wytypował około 20 miejsc, gdzie ciała mogły zostać zakopane. Zdjęcia lotnicze świadczą bowiem, że struktura ziemi i lesistość są tam inne. Jest to w pobliżu wsi Kalety na Grodzieńszczyźnie – tam mogą być jamy z ciałami żołnierzy wyklętych. Trzeba jednak przeprowadzić ekshumacje.

LS: Żołnierze wyklęci to bandyci w świadomości systemu komunistycznego. Dopiero od kilku lat zaczynają być rehabilitowani. Czy podczas pracy nad książką napotkała Pani na jakieś trudności czy opory?

TK: Największy opór czułam ze strony bohaterów tej książki – ci ludzie są bardzo poranieni, noszą obawy w sobie od lat i trudno było otworzyć ich serca. Jeszcze do niedawna ludzie na Suwalszczyźnie w ogóle bali się o tym mówić, to była zakazana historia. Podobnie jak rodziny katyńskie zmagały się z syndromem katyńskim, tak te rodziny z syndromem „rodzin bandyckich”. Cierpieli z powodu obecności w ich rodzinach „bandytów”, ponosząc konsekwencje zaangażowania ich synów i córek, mężów, czy braci, w konspirację antykomunistyczną. Partyzantów, którzy do końca nie złożyli broni uważano za bandy, zaplutych karłów reakcji, chciano ich wykląć nie tylko z pamięci narodu, ale i z własnych rodzin. Stąd matki zakazywały mówienia prawdy o nich.

LS: Kim są bohaterowie Pani książki?

TK: Jednym z głównych bohaterów jest były partyzant Marian Tananis, żołnierz Armii Krajowej Obywateli PS. „Murka”, syn łowczego z Puszczy Augustowskiej. Kiedy rozpoczynała się obława, miał 16 lat. Mimo, że był niepełnoletni wielokrotnie więziono go, przesłuchiwano i katowano – w stodołach, w areszcie UB w Augustowie, czyli w piwnicach tzw. domu Turka. Budynek ten straszy w Augustowie do dziś, stoi pusty, władze miasta chciałyby zrobić tam Muzeum Obławy, ale stanowi on własność prywatną.

Marian Tananis został skazany na śmierć, potem jako młodociany – na wieloletnie więzienia, prace w kamieniołomach, kopalniach. Na początku nie chciał ze mną rozmawiać. Musiałam wielokrotnie do niego jeździć, budować zaufanie, żeby wyjawił mi całą prawdę, którą przez pół wieku nosił w sobie.

Podobnie było z Józefem Grzegorzewskim, którego jedyna siostra Zyta była łączniczką AK. Po zaginięciu Zyty był ciągle wzywany na UB, przesłuchiwany, pięć razy siedział w więzieniach. W końcu, żeby mu dali spokój, wyjechał do pracy w kopalniach na Śląsku. Wrócił w rodzinne strony dopiero po 30 latach. Dziś jego syn, Grzegorz Kucharzewski został bardem obławy augustowskiej – pisze teksty o niej, komponuje muzykę, gra i śpiewa.

Wzrusza też bardzo tragedia rodziny niezłomnego księdza prałata Stanisława Wysockiego z Suwałk, który w obławie stracił ojca i dwie siostry z AK. Kapłan ten założył Związek Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej i walczy o prawdę. Jedną z bohaterek mojej książki jest Krystyna Świerzbińska z Augustowa, Sybiraczka, która w obławie straciła ojca Klemensa, rolnika i żołnierza AK. Ojca stracił też Marian Bućko, który przez pierwsze cztery dni był więziony razem z nim. Wszyscy mieli utrudniony dostęp do nauki i kariery zawodowej. Na przykład Tadeusz Jagłowski, jako syna bandyty, nie mógł zdać matury w Augustowie, ani w Ełku, udało mu się to aż w Grajewie, ale studiów nigdy nie ukończył.

LS: Czy są naukowe dowody, że ich bliscy zostali pomordowani?

TK: Przez długie lata, aresztowani podczas obławy uważani byli za zaginionych. Rodziny czekały na nich i szukały ich przez całe życie – przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż, ambasady, rządy. Aż 5 lat temu ukazała się książka „Psy Stalina” dr. Nikity Pietrowa, wicedyrektora Stowarzyszenia Memoriał w Moskwie, zajmującego się zbrodniami sowieckimi, w tym Katyniem. Jeden rozdział w tej książce poświęcił on obławie augustowskiej i opublikował w nim dwa tajne szyfrogramy gen. Wiktora Abakumowa, szefa głównego zarządu kontrwywiadu Smiersz w NKWD.

Jasno z nich wynika, że to Smiersz, przy pomocy Armii Czerwonej, był odpowiedzialny za „przeczesywanie lasów augustowskich”. Wiktor Abakumow meldował 20 lipca 1945 szefowi NKWD Ławrientii Berii o postępach tej akcji. W szyfrogramach podał wiele szczegółów, a przede wszystkim, że bandyci zostaną zlikwidowani pod okiem dobrych czekistów: Zielenina i Gorgonowa. Dopiero od 5 lat wiadomo więc jest, że była to operacja kierowana odgórnie, przez samego Berię i Stalina, którzy otrzymywali te meldunki przebywając na konferencji w Poczdamie (trwała od 17 lipca do 2 sierpnia 1945 r.).

Operacja przeczesywania lasów i likwidacja podziemia niepodległościowego miała zabezpieczyć im przejazd do Poczdamu, zastraszyć społeczeństwo, oczyścić też trasy dla transportu łupów wojennych do Rosji. Z Prus i ziem polskich wywożono bowiem do Rosji wówczas wszystko, co się dało.

LS: Rośnie chwała żołnierzy wyklętych, ale wciąż co jakiś czas słyszy się o ich wybrykach bandziorskich. Czy to mit? Czy rzeczywiście do nich dochodziło?

TK: Ja nie trafiłam na takie zachowania podczas zbierania materiałów do mojej książki. Główny bohater mojej książki – partyzant Marian Tananis – opowiadał, że za takie występki wymierzano ostre kary. Jego koledzy z lasu to byli żołnierze prawi, szlachetni, skupieni na walce o niepodległą Polskę. Ale oczywiście zdarzali się też zdrajcy. Tananis opowiada o nich w jednym z rozdziałów „Najgorsi są zdrajcy”. Przykładem był Jan Szostak, kolega z lasu, potem nazwany katem z Augustowa.

Współpracował on z NKWD, donosił na kolegów, wskazywał z których domów ich zabierać, a w areszcie katował osobiście. Potem przez wiele lat był szefem UB w Augustowie i postrachem miasta. Jak umarł to trzy razy jego grób dewastowano, bo rodacy twierdzili, że polska ziemia nie może przyjąć takiego oprawcy. Reasumując, byli w AK zdrajcy, awanturnicy, ale za to dowódcy podziemia surowo ich karali, z karą śmierci włącznie. To najgorsze co się dzisiaj wyciąga na temat konspiracji niepodległościowej, to marginalne sprawy.

LS: Czy w historii obławy augustowskiej istnieje kwestia żydowska?

TK: Istnieje. Żydzi występują w opowiadaniach moich bohaterów. Najczęściej jako śledczy, oficerowie NKWD, którzy przesłuchiwali, kazali bić ludzi polskiego podziemia antykomunistycznego, byli sędziami.

LS: Tak jak zdarzały się mordy bandyckie Polaków na Polaków, karane przez AK, tak samo zdarzały się mordy na Żydach. Wiele ludzi przypisuje je antysemityzmowi, a tymczasem to były ludzkie porachunki – zdradziłeś to płacisz karę…

TK: To temat delikatny. Jak mogę się do niego odnieść poprzez relacje moich bohaterów. Wiadomo, że w tamtych stronach żyło do wieków wielu Żydów, czyli obywateli polskich wyznania mojżeszowego. Przed wojną ich stosunki z Polakami były poprawne.

We wszystkich miasteczkach na wschodzie Polski synagogi stały obok świątyń katolickich. Rozdźwięk pomiędzy Polakami wyznania mojżeszowego, a katolickiego zaczął się podczas I wojny światowej. Wtedy Żydzi, szczególnie z USA, byli przeciwni odrodzeniu państwa polskiego. Pokutuje to do dziś, jest wiele materiałów na ten temat. Gdy komuniści na bagnetach zaprowadzali swój ustrój w Polsce – Żydzi go wspierali, a Polacy byli przeciwni. Komuniści nie mieli nigdy poparcia wśród Polaków, ani legitymacji do rządzenia. Sfałszowali referendum w 1946 r., wybory w 1947 r. i gdyby nie pomoc Armii Czerwonej i NKWD nigdy by komunizmu w Polsce nie było. Żydzi w pierwszych latach po wojnie przyczynili się w dużej mierze do wprowadzenia komunizmu w naszym kraju.

O tym wiadomo od dawna, bohaterowie mojej książki też o tym wspominają. Zresztą zbrodniarz stalinowski i największy kat z więzienia przy Rakowieckiej w Warszawie, m.in. odpowiedzialny za śmierć Witolda Pileckiego – płk NKWD Józef Różański, pierwotnie Józef Goldberg – był Żydem. Nie mniej jednak antysemityzm w Polsce na pewno nie jest większy dziś niż we Francji, czy w Niemczech. Ja uważam, że nie ma go w ogóle. Polska wydaje najwięcej pieniędzy w świecie na promocję kultury żydowskiej, pomogła zbudować w Warszawie wspaniałe Muzeum Historii Żydów (choć nie ma jeszcze Muzeum Historii Polski), organizuje liczne żydowskie festiwale.

LS: Napisała pani książkę, zdobyła zaufanie swoich bohaterów. Czy to może zaprocentować dalszym ciągiem?

TK: Przyjechałam do Stanów Zjednoczonych – na zaproszenie Kongresu Polonii Amerykańskiej, za co serdecznie dziękuję! – trochę z nadzieją, że może i tutaj znajdę świadków historii lub członków rodzin dotkniętych zbrodnią augustowską. Chętnie bym o nich napisała, bo na pewno byłoby ciekawe jak żyjący za oceanem pamiętają tę zbrodnię, jak wpłynęła na ich życie.

Będę mówiła też o tym jeszcze w Chicago i w Bostonie, zachęcając takie osoby do kontaktu ze mną. Moim marzeniem jest też przekład tej książki na język angielski i wydanie w USA. Tak stało się kiedyś w przypadku mojej książki „Dzieci Katynia”, która miała już trzy wydania w Polsce i dwa w języku angielskim w USA.

Ponadto książka ta dodała odwagi moim bohaterom, co być może zaowocuje dalszym ciągiem. Na przykład były partyzant Marian Tananis zadzwonił do mnie i powiedział, że skoro mi się udało napisać tak dobrą książkę, to on teraz zbiera materiały na kolejną – o tym co przeżył w PRL. Zresztą od całej „Rodziny Obławy Augustowskiej” otrzymuję dowody uznania i sympatii za podjęcie tego tematu. Piszą do mnie, telefonują, przysyłają mi artykuły z lokalnej prasy – o nowych odkrytych faktach na temat tej zbrodni, czy o tym, że 28 stycznia br. dostałam za tę książkę „polskiego Pulitzera”, czyli nagrodę specjalną Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Są teraz dumni, że występują w tej książce, że jest czytana, bo cały jej nakład się już wyczerpał. Wielu moich rozmówców spotkałam w lipcu ubiegłego roku, kiedy obchodziliśmy 70. rocznicę tej zbrodni. Odbyły wielkie uroczystości w Gibach, Augustowie, w Suwałkach, przyjechali motocykliści, którzy od pięciu lat jeżdżą śladami zbrodni augustowskiej. Rodziny ofiar obławy zaczynają wierzyć, że doczekają wyjaśnienia tej zbrodni.

LS: Jak praca nad tą książką wpłynęła na Panią? Czy zmieniła Panią?

TK: Na pewno wzbogaciła mnie w nową wiedzę. Otworzyła mi oczy i serce nie tylko na tragedię z lasów augustowskich, ale na całe środowisko żołnierzy niezłomnych, podziemia antykomunistycznego, którzy nie złożyli broni po zakończeniu II wojny światowej, tylko walczyli do końca, aż do lat 60. XX wieku, o wolną Polskę. Działam też w kulturze i teraz sama zajmuję się organizacją obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

LS: Czy w Polsce zmienia się podejście do żołnierzy wyklętych?

TK: Tak, i jest oddolny fenomen. Wielu młodych szuka w tych bohaterach wzorców do naśladowania, żołnierze niezłomni trafiają na cokoły, czy jako patroni szkół, drużyn harcerskich, ulic. W tym roku obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych trwały trzy dni. W całym kraju odbywały się biegi „Tropem Wilczym”, koncerty, wystawy, projekcje filmów, panele dyskusyjne, prelekcje. Mają powstać muzea żołnierzy wyklętych w Ostrołęce i na Mokotowie, będzie o nich tablica na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie, zostaną wznowione ekshumacje.

Rozwija się też pamięć o podziemiu antykomunistycznym na Suwalszczyźnie, w tym o zbrodni w lasach augustowskich z lipca 1945. Powstają pomniki w hołdzie dla ofiar Obławy, w wielu gminach dotkniętych zbrodnią odsłaniane są tablice (jak epitafium na Jasnej Górze), odbywają się konferencje naukowe, Sejm ustanowił Dzień Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej na 12 lipca.

Trwa też śledztwo IPN, który pobiera materiał genetyczny od rodzin. Pojawiają się wciąż nowe fakty, jak niedawno znalezione w internecie przez IPN informacje na temat operacji III Frontu Białoruskiego Armii Czerwonej w „przeczesywaniu lasach augustowskich”. Całe środowisko obławy augustowskiej liczy na to, że będą ekshumacje, że szczątki ofiar się odnajdą i rodziny zapalą znicze na grobach swoich bliskich.

(Wywiad ukazał się w „Nowym Dzienniku”, Nowy York, 16 marca 2016 r.)